czwartek, 15 lipca 2021

Neal Morse w Gdańsku - 2014r. - wspomnienia

Z okazji zbliżającej się „okrągłej” - siódmej rocznicy weekendu z Nealem Morsem w Gdańsku (19-20.07.2014r.), postanowiłem nieco powspominać to wyjątkowe dla mnie wydarzenie. Bodźcem do tego były trzy rozmowy, które popełniłem z trzema ciekawymi (przypadkowymi – nie przypadkowymi) osobami w ostatnim miesiącu: z Jarkiem B., Danielem K. i Aleksandrem.

A też taką iskrą rozpalającą tamte chwile była śmierć Janka dwa miesiące temu. Janek w tamtym czasie nawrócił się całym sercem do Chrystusa, a w przerwie między koncertami Neal ochrzcił go w Bałtyku.

Neala pomógł mi odkryć kilkanaście lat temu Tomek – przyjaciel, sąsiad, meloman i kolekcjoner, z którym znamy się już prawie 50 lat. Przyniósł wówczas nową płytę Transatlantic i, jak to mamy w zwyczaju, zanurzyliśmy swoje uszy w przesmacznych dźwiękach muzyki tych czterech mistrzów kucharskich, którzy rozbudzili nasz apetyt na progrock morso-pochodny na wiele lat. Gdy za chwilę przeglądałem książeczkę do płyty, zamurowało mnie. Jeden z muzyków, (wokal, klawisze, gitara akustyczna) dziękował tam swojemu pastorowi, swojemu Kościołowi oraz swojemu Zbawicielowi Jezusowi Chrystusowi. Od razu zacząłem poszukiwać i kosztować rozmaitych potraw tego nietuzinkowego specjalisty dźwiękowej sztuki kulinarnej. Tym bardziej że przecież wszystko, co tworzył po swoim nawróceniu w 2001 roku, zaprawione było znakomitym pokarmem duchowym.

Dziesięć lat temu, przypadkiem-nie przypadkiem poznałem Petera z Belgii, który czasem współpracował z Nealem. Peter kupił ode mnie przez Internet książkę „Śmierć Guru” i tak zaczęła się nasza znajomość (z Peterem i jego przemiłą żoną - Gosią), która trwa do dziś. Samo wydarzenie i jak do niego doszło, opisane jest w recenzji redaktora Artura Chachlowskiego, którą udostępniam poniżej. Zamieszczam także wywiad z Nealem będący efektem wspólnej pracy red. Mariusza Danielaka i red. Romana Walczaka, którzy to rozmawiali z naszym muzykiem przed koncertem w Poznańskiej Arenie, a ja w tym czasie i w tym samym miejscu rozmyślałem – jak by można było takiego gościa sprowadzić do Gdańska? Moje marzenie o rozmowie z Nealem spełniło się trzy lata później po koncercie Neal Morse Band w Opolu, na który wybrałem się z synem i przyjaciółmi. 

O mały włos mogło nie dojść do tego spotkania. Na zapleczu czekało chyba kilkadziesiąt osób, które chciały pogadać, wziąć autograf, zrobić sobie fotkę ze sławnymi muzykami. Muzycy długo nie wychodzili. Ludzie zaczęli się niecierpliwić i stopniowo opuszczali kuluary opolskiej filharmonii. Gdy już został tylko tuzin fanów zacząłem tracić nadzieję, że w ogóle zespół tu jeszcze jest. Było bardzo późno (chyba po północy) i byliśmy bardzo, bardzo głodni. Zdecydowaliśmy z przyjaciółmi, że pójdziemy gdzieś na pizzę i szybko wrócimy. Jednak w ostatniej chwili postanowiłem oszczędzić sobie tej „miski soczewicy”, bo okazja mogłaby się już nie powtórzyć (choćbym zabiegał o nią ze łzami w oczach 😏). Gdy oni poszli, za parę chwil wychodzi Neal, a Peter prowadzi go do mojego stolika. Siedzimy naprzeciw siebie. Próbuję moją słabą angielszczyzną przedstawić się i chwilę rozmawiamy. Reszta to historia. 

Gdy już został ustalony termin wydarzenia i bilet zabukowany, zaczął się trzymiesięczny okres przygotowań, który okazał się mieszanką stresu, nerwów, modlitwy, ekscytacji oraz fizycznej i psychicznej aktywności wielu ludzi. Nadszedł czas koncertu, którego fragmenty można obejrzeć tutaj:

Dodam tylko, że po każdym z trzech koncertów Neal pomagał sprzątać, zwijać kabelki, przenosić sprzęty.

Za to, co się wydarzyło chciałbym przede wszystkim podziękować Jezusowi. Bo Jego prowadzenie i obecność była cały czas odczuwana. Dziękuję też mojemu kościołowi za wsparcie (modlitewne i finansowe) i mojemu pastorowi Marianowi za otwartość, czujność i mądrość.

Dziękuję muzykom za chęci, poświęcony czas i poważne podejście. Noemi za piękny głos i poczucie humoru, Adamowi za wszechogarniający umysł i basy, Natanowi za wirtuozerię i baterię 😉, Peterowi i Gosi za muzykowanie i opowieści. Łukaszowi (fb -Śmiały) za support, w tym dwa utwory RAPowe z żywymi instrumentami.

Za tłumaczenie na koncertach: Eli i Krzysztofowi. Za przetłumaczenie tekstów wyświetlanych: Eli, Iwonie, Gosi. Dziękuję za pomoc sprzętową Adamowi, Bartkowi K., Andrzejowi W., za obsługę sprzętów: mojemu synowi Mateuszowi oraz Gabrielowi. Za pożyczenie gitary Nealowi - Danielowi. Za obsługę stoiska: mojej córce Jaśminie i jej przyjaciółce Alinie. Za kilogramy profesjonalnych zdjęć (kilka tu zamieszczam) – Tomkowi B. Za projekt plakatów, zaproszeń i okładek dvd/BluRay – Mariuszowi B. Za przenocowanie i serdeczne ugoszczenie Neala – Andrzejowi i Grażynce. Za „ochronę” i ciepłe słowa – Zdzisiowi i Adamowi.


Dziękuję za wymianę maili z wieloma osobami, które nie mogły być i z tymi którzy żałują, że nic nie wiedzieli. Dziękuję Markowi i Maćkowi z Inowrocławia za ich serca tętniące muzyką.

Wielkie podziękowania za promocję dvd/Blu-Raya oraz bogatą recenzję tegoż wydarzenia na antenie audycji mlwz oraz na stronie www.mlwz.pl redaktorowi o uśmiechniętej, ciepłej i magicznej barwie głosu i przesympatycznym usposobieniu – Arturowi Chachlowskiemu.

SDG, Piotr Aftanas

Fragment wspomnianej audycji:







Neal Morse - Świadectwo życia - koncert w Gdańsku 
DVD/Blu-Ray

Artur Chachlowski, 28.10.2015


Jakże inny to koncert od opisywanego niedawno na naszych łamach albumu „Morsefest! 2014”. Tam przepych, rozmach i mnóstwo ludzi na ogromnej scenie, a tu bardzo osobisty, kameralny, właściwie ‘one man show’. No, ale taki jest Neal Morse – artysta, który jest w stanie zapełnić największe sale koncertowe i stadiony, ale niewzbraniający się wcale przed występowaniem na małych scenach i salkach, w których za dach i ściany robią brezentowe płótna namiotu. Tu i tu jest w stanie wykreować intymną atmosferę. Jest także w stanie zagrać i zaśpiewać tak, że na skórze momentalnie pojawiają się ciarki. Taki jest Neal Morse. Ale to akurat nikogo ze stałych Czytelników naszego portalu nie powinno dziwić.

Dziwić może co innego. Koncert nagrany w Polsce? W Trójmieście? Jakże to? Przecież Neal występował w naszym kraju ledwie kilka razy – raz z Transatlantykiem w Poznaniu, dwukrotnie (w Krakowie i Opolu) ze swoim solowym zespołem, a także lata temu w Warszawie z zespołem Erica Burdona. Ale że sam, z gitarą i niewielkim keyboardem?! Tak. Taki koncert (choć tak naprawdę, to wcale nie był koncert. Lepiej byłoby powiedzieć: ‘spotkanie ze słuchaczami’) miał miejsce. I to nawet trzykrotnie. Kiedy? W trakcie dwóch dni, 19 i 20 lipca 2014 roku w siedzibie Centrum Chrześcijańskiego Nowe Życie w Gdańsku, tuż przy Dworze Olszynka.

Jak doszło do tego wydarzenia? Sprawcą całego przedsięwzięcia był wielki fan twórczości Neal Morse’a, Piotr Aftanas. Opowiada on o tym tak: „Gdy dowiedziałem się o koncercie Neal Morse Band na DrumFest w Opolu we wrześniu 2013r. od razu zdecydowałem, że będę chciał zamienić z Nealem choć kilka słów, tym bardziej, że nie wykorzystałem okazji podczas koncertu Transatlantic w 2010 w Poznaniu. Jako chrześcijanin interesuję się duchową stroną twórczości innych muzyków rockowych, jak Alice Cooper, Peter Gee, Brian Head Welh czy Joanne Hogg. Dzięki pomocy Petera D. z Belgii, a który przyjaźni się z Nealem, udało mi się po długim oczekiwaniu po opolskim koncercie spotkać się z Nealem i w krótkiej rozmowie stwierdziłem, że mam takie marzenie, aby zagrał kiedyś w siedzibie naszej wspólnoty zielonoświątkowej w Gdańsku. Co człowiek o takiej sławie mógłby odpowiedzieć na takie zaproszenie od jakiegoś zwykłego fana? Bardzo mnie zaskoczył, gdy powiedział: ’OK, módlmy się o to’. Więc się modliliśmy i byliśmy w kontakcie mailowym. No i pół roku później otrzymałem informację, żebym kupił mu bilet z Frankfurtu do Gdańska w lipcu 2014r. Akurat będą z Transatlantikiem na Prog Festival w Loreley. Bilet powrotny do USA był już z funduszów Transatlantic. Kupiłem bilet i zrobiłem w kościele multimedialną prezentację naszego gościa oraz zaproponowałem, że kto chce może się dorzucić do organizacji tej imprezy. Zgłosiło się wiele osób do pomocy fizycznej i finansowej. Dwudniowy pobyt Neala w Gdańsku obfitował w wiele atrakcji, w tym trzy publiczne tzw. eventy. Na pewno było to wielkie wydarzenie artystyczno-duchowe”. 


Przyznacie, że to niesamowita opowieść. Niemal jak z bajki. Albo jak głęboko skrywane marzenie, które spełnia się w przecudowny sposób. Neal Morse zgodził się, aby jego gdańskie występy zostały wydane na 2DVD i 2Blu-ray. No i oto jest. Album „Koncert w Gdańsku” wydany jest w pełni profesjonalnie, acz domowym sposobem. Dzięki niemu możemy obserwować Neala Morse’a w całej jego duchowej okazałości. Jest naturalny, prawdziwy i przekonywujący. Jak zawsze zresztą. I jego występy (a na płycie znajdujemy w sumie aż trzy spotkania Neala z ludźmi, którzy przyszli, by modlić się razem z nim: w sobotni wieczór, w niedzielny poranek i w niedzielny wieczór). I taki jest też zapis tych spotkań. Naturalny i prawdziwy. Bez dogrywek, bez retuszów, bez technicznych sztuczek w postprodukcji. Jest trochę fałszów, nierówności, dźwięk nie jest miksowany z konsolety, wkradło się też kilka chochlików video. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest fakt, iż mamy możliwość obejrzenia z bliska (z bardzo bliska!) w sumie kilka godzin niezwykłego religijnego misterium, w trakcie którego Morse swoją muzyką chwali imię Pana i głosi dobrą nowinę. Daje swoje Świadectwo. Świadectwo o swoim dochodzeniu od ateizmu do Boga. Czyta fragmenty Biblii, mówi o wierze, o nieskończonej Boskiej miłości, o sobie, o rodzinie, o tym jak stawał się lepszym człowiekiem, wreszcie o ofiarowaniu swego życia Jezusowi Chrystusowi. Czyni to całym sercem.  I są to bardzo wzruszające opowieści. Jak na przykład ta o uzdrowieniu ciężko chorej córki Jaydy, która urodziła się z poważną wadą serca. Bardzo emocjonalna to historia. Chusteczki same idą w ruch. Słowa Neala tłumaczone są a vista przez Krzysztofa Wójcika i Elżbietę Wojciszke.

Jednak Neal przemawia nie tylko głosem, ale przede wszystkim muzyką. Program spotkań wypełniają przede wszystkim piosenki z jego albumów wydanych w serii „Worship Sessions”. Ale nie brakuje też bardziej znanych utworów. Jest transatlantykowy „We All Need Some Light”, jest spocksbeardowy „Open Wide The Flood Gates”, są jego solowe utwory „Sing It High”, „I Am Willing”, „It’s For You”, „Jayda”, jest także miejsce na coś bardzo klasycznego - „Amazing Grace”. Słucha się tego i ogląda wręcz wybornie. 

Przez większość czasu Neal jest sam na scenie, cudownie opowiada, nie tylko o Bogu, sypie anegdotami (polecam tą o grupie IQ), a kilkakrotnie wspomaga go zespół towarzyszących mu polskich (!) muzyków w składzie: Noemi Kosętka (wokal), Natan Kosętka (skrzypce), Peter Domański (gitara), Adam Kuprianow (bas) oraz sprawca całego przedsięwzięcia, Piotr Aftanas na perkusji. Przez chwilę („Worship Medley”) to oni dochodzą do głównego głosu i wykonują wiązankę polskich pieśni religijnych. Akompaniuje im nie kto inny, a sam… Neal Morse. A przecież nie było łatwo zagrać, gdyż praktycznie spotkali się ze sobą po raz pierwszy na scenie w Gdańsku. Piotr Aftanas: „Neal dał nam tytuły kilku utworów tydzień przed koncertem, więc sobie ćwiczyliśmy. Dostaliśmy też info o różnych tonacjach, więc Adam musiał mieć dwa basy różnie nastrojone, ale jak to z Nealem bywa – nic z góry nie było ustalone – całkowita improwizacja. Na przykład ćwiczyliśmy długo ‘Shine’ – a nie zagraliśmy go, a wiele utworów w ogóle nie ćwiczyliśmy, a były. „It’s For You” w ogóle miało nie być, ale basista podpowiedział ten tytuł Nealowi, gdy pytał co na koniec zagrać”. Przez cały czas podczas wszystkich spotkań czuć wspaniałego ducha, który panuje między sceną a publicznością. A wszystko to dzięki niezwykłemu talentowi oraz duchowej charyzmie naszego bohatera. Jak sam mówi o sobie ze sceny: „ja, taki mały człowiek, tylko tak potrafię czcić wszechmocnego Pana”. Niby mały, a wielki z niego człowiek…

Koncert ma wartość nie tylko wspomnieniową, ale i na pewno duchową. Warto wiedzieć, że Neal zgodził się na rozpowszechnianie tego albumu wśród przyjaciół jego muzyki. Więc gdyby ktoś chciał wejść w posiadanie tego wyjątkowego albumu polecam kontakt z Piotrem Aftanasem piter.a (at) o2.pl. Warto nabyć to wydawnictwo. Tym bardziej, że wszystkie dochody ze sprzedaży gromadzone są po to, by sfinansować wydanie polskiej wersji autobiograficznej książki Neala pt. „Testimony”. Aktualnie jest ona w tłumaczeniu.


O trąbie powietrznej, karierze solowej i woli Pana 

– wywiad z Nealem Morsem

Wywiad jest efektem wspólnej pracy Mariusza Danielaka i Romana Walczaka (ArtRock), 11.05.2010r.


AR: Jak się masz, Neal?

Neal Morse: Świetnie. A ty jak tam? (śmiech)

AR: Również świetnie, dziękuję. Wiele koncertów The Whirld Tour już za tobą. Jak je oceniasz?

NM: Stary… To jeden z najważniejszych momentów mojego życia. Jest po prostu wspaniale. Jestem bardzo wdzięczny za to, że mogę grać tę naprawdę potężną muzykę z tymi ludźmi, czuć obecność Boga i… za naprawdę fantastyczną widownię.

AR: To nie jest twoja pierwsza wizyta w Polsce. Byłeś w Warszawie w 1998 roku z Eric Burdon’s I Band…

NM: Łaaaał! Stary, odrobiłeś pracę domową! (śmiech)

AR: No oczywiście! (śmiech)

NM: Tego dnia mój lot został odwołany. Przyjechałem do Warszawy chyba na pół godziny przed nagrywaniem programu telewizyjnego. Pamiętam, że dotarłem na koncert w swoich spoconych slipach i od razu na scenę. (śmiech)


AR: Więc powracasz do Polski po 12 latach. Lubisz nasz kraj?

NM: Niewiele widziałem Polski. Ostatni raz przyleciałem na koncert do Warszawy, spędziłem noc w hotelu i odleciałem. Dzisiaj spałem w autobusie i obudziłem się tutaj. (śmiech) Więc nie widziałem wiele, ale bardzo lubię ludzi, których tutaj spotykam.

AR: Jesteś osobą głęboko religijną. Wierze poświęcasz jeden z nurtów swojej solowej twórczości wydając regularnie płyty chwalące Boga. Doskonale pewnie wiesz, że Polska jest krajem, w którym ponad 90 % społeczeństwa jest katolikami. Myślisz, że ma to jakieś znaczenie w postrzeganiu Twojej twórczości w moim kraju?

NM: Nie. Myślę, że moja muzyka i przesłanie są uniwersalne i każdy może przeżywać ją tak samo.

AR: Odszedłeś ze Spock’s Beard, aby poświęcić się karierze solowej, także tej dotyczącej wątków, o które pytałem. Jednak do rockowego Transatlantic powróciłeś! Dlaczego?


NM: Dla mnie to kwestia woli Pana. Nie opuściłem Spock’s Beard, żeby zająć się solową karierą. Opuściłem Spock’s Beard, ponieważ poczułem, że Bóg tego ode mnie chce. I nie wiedziałem co będę robił później. Może Dowoził pizzę? Poddałem się zupełnie. Znalazłem w takim miejscu w moim życiu, kiedy powiedziałem sobie: „jestem gotów poświęcić to wszystko”. I zrobiłem to. Nie rozumiałem tego. Nie zawsze rozumiesz do czego Bóg ciebie wzywa, po prostu wiesz, że wzywa. Nie wiesz co jest po drugiej stronie. W każdym razie tak to się stało. Nie mam żadnego reflektora, który oświetlałby moją przyszłość. Mam po prostu światełko, które pokazuje mi kolejny krok. Tak było z nagrywaniem „The Whirlwind” z Transatlantic. Modliłem się o to. Teraz czuję, że to właśnie miał być ten krok. Cały czas szukam kolejnych. Nawet teraz, podczas tej trasy, modlę się: „Panie! Co mam robić dalej?”. Potrzebuję odrobiny planowania. Kiedy mam wydać płytę w czerwcu, a jest maj, muszę wiedzieć jaka ona będzie. Kilka lat temu pytałem tak samo i spotkałem wiele osób, które nakierowały mnie na to, żebym znów zaczął pracować z Transatlantic. Tak jakby Bóg przemawiał do mnie przez innych ludzi. Wtedy zrozumiałem, że to właśnie Transatlantic jest tym kolejnym krokiem.

AR: Mam wrażenie, że gdy tworzyliście Transatlantic, mieliście zamiar przede wszystkim dobrze się bawić swoją ukochaną muzyką, muzycznymi fascynacjami. Świadczy o tym choćby album koncertowy „Live In America”, zarejestrowany w klubach Wschodniego Wybrzeża, raczej w kameralnej atmosferze. Myślałeś, że kiedyś będziecie grać tak wielkie spektakularne koncerty, jak choćby ten, planowany dziś w poznańskiej Arenie?

NM: W sumie to nie. Kiedy rozpoczynaliśmy Transatlantic Mike był już popularny. Myślałem, że jeżeli będziemy mieli chociaż połowę publiki Dream Theater, to będziemy całkiem nieźli. Nie wiedziałem zupełnie co się stanie. Cieszę się, że jest jak jest.

AR: „The Whirlwind” to bezwzględnie wasza najlepsza, najbardziej dopracowana płyta. Zachwyca bogactwem aranżacji i melodii. Jestem przekonany, że zgadzasz się ze mną (śmiech)! Ale poważnie, zawsze tworzyliście długie kawałki, tym razem jednak poszliście na całość! Jeden numer na całą płytę! Nie baliście się, że współczesny „empetrójkowy” słuchacz nie wytrwa, znudzi się tą kompozycją i porzuci w połowie?

NM: Nie myślimy o takich rzeczach. Podążamy za naszą muzyką i przekazujemy, co chcemy. To był pomysł Mike’a (Portnoya – przyp. redakcji). Trochę narzekał na moje pomysły, które rozwijałem na moich albumach, na przykład na „Testimony”. Odwalił kawał dobrej roboty. Słuchałem „Testimony” na iPodzie i po prostu tam nie brzmią dobrze. Na pewno trzeba brać pod uwagę mp3 i iPody, ale nie podczas tworzenia muzyki.

AR: Rozumiem. Chciałby jeszcze poprosić ciebie o kilka słów na temat warstwy lirycznej płyty. Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że to album o szukaniu spokoju w otaczającej nas nerwowej rzeczywistości. Takiego spokoju, który ponoć jest… w sercu rozszalałej trąby powietrznej (The Whirlwind).

NM: Taaak! (śmiech) To o poszukiwaniu Boga w środku tego całego zgiełku… w naszych życiach i naszym świecie. O tym, że możemy odnaleźć spokój. Nie zawsze zrozumiemy co się dzieje. Biblia mówi, że „Bóg przemawia przez trąbę powietrzną”. Więc słuchajmy.

AR: Kolejne zapisane pytanie mam takie… „Niedawno opublikowałeś swój potrójny koncertowy album „So Many Roads”. Skończy się trasa z Transatlantic i…? Kolejna płyta? Masz już jakieś pomysły na nową muzykę? Jakie masz plany teraz?” …Ale z tego, co mi mówiłeś, domyślam się, że jeszcze nie wiesz…

NM: Zgadza się, nie wiem. Modlę się o przyszłość i ciągle szukam odpowiedzi. (śmiech) Bo znów czuję, że muszę coś powiedzieć. Kiedy coś wprawiasz w ruch, to zwykle potrzeba około roku, żeby to się pojawiło w sklepie, itd. Wiesz, ten cały proces produkcji, dystrybucji… Więc nie wiem. Szukam.

AR: To sprawia, że czujesz się wolny?

NM: To kwestia zaufania Bogu. Rzucić wszystko i pójść za Nim. I to faktycznie jest wolność.

AR: Neal, dziękuję Ci za wywiad.

Tutaj recenzja Mariusza Danielaka koncertu Transatlantic w 2010 roku:









poniedziałek, 12 lipca 2021

Wyrwany z depresji | Jules Riding

Gdańsk, listopad 2020r.

-Po twoim koncercie u nas, w tym trudnym czasie pandemii, dowiedziałem się, że wiele osób utożsamiało się z twoim przesłaniem („Znajdując Boga na pustyni”). A przynajmniej kilka osób uznało tą wizytę za bardzo potrzebną właśnie w tym czasie. Moja mama powiedziała, że w twojej muzyce i na twojej twarzy wyrysowany jest smutek, ale też i nadzieja. Z jakimi wrażeniami wróciłeś do domu z tej krótkiej trasy po Polsce?

Wróciłem z krótkiej podróży do Polski spełniony, mimo, że niektóre koncerty i nabożeństwa zostały odwołane. No cóż, Pan wykorzystał te pozostałe wydarzenia, aby zachęcić ludzi Swoim słowem. Kilka dni przed wyjazdem w trasę, Polska znalazła się w czerwonej strefie, więc poważnie rozważałem odwołanie. Ale po całym dniu modlitwy zdecydowałem, że pojadę. To była dobra decyzja.

Dlaczego kiedyś zareagowałeś z niechęcią na wezwanie Boże do podróży misyjnych po Europie?

Po moich problemach w małżeństwie, w 2014 roku Pan powiedział, że mam pozostać w służbie, ale odłożyć ją na jakiś czas. To mnie zaskoczyło. Odbyłem „rozmowę” z Panem na ten temat i On powiedział, że ma dla mnie miejsca do odwiedzenia i ludzi, którym mogę służyć. Zapytałem po prostu: gdzie, Panie? Wskazał, że moim polem misyjnym będzie Europa. Zaskoczyło mnie to również, ponieważ Europa nie była w moim sercu. Podróżowałem więc po Europie Wschodniej w 2016 roku, Skandynawii w 2017, Europie Środkowej w 2018 i Wielkiej Brytanii w 2019.

Zamieszkałeś w Estonii. Czy stała się ona bliska twojemu sercu?

Podoba mi się tutaj, a to, co widziałem w kulturze Estonii, podoba mi się. Jeśli Pan mnie tu powołał, to jest to bliskie memu sercu.

Mówiłeś, że twoje dzieciństwo i młodość były zniszczone. Nie wiedziałeś wtedy nic o Bogu?

Urodziłem się w Anglii, przeprowadziłem się do Nowej Zelandii w wieku 3 lat i miałem szczęśliwe dzieciństwo do 11 roku życia. Moja mama chodziła do kościoła, ale nie potrafiła przekonać męża (taty) ani mnie i moich dwóch starszych braci, żeby do niej dołączyli. Więc nie miałem chrześcijańskiego wychowania. Nigdy się ze mną nie modlono, nie czytano żadnych historii biblijnych i nigdy nie dziękowaliśmy Bogu za jedzenie. Wróciliśmy z powrotem do Anglii w wieku 11 lat i tam byłem bezlitośnie wykorzystywany w angielskim systemie szkolnym. Lata między 11 a 20 rokiem życia uważam za „stracone lata”. Nie mam szczęśliwych wspomnień z tamtego czasu, w ciągu dziesięciu lat poznałem tylko jednego przyjaciela. Nie wiedziałem nic o Bogu, nikt nigdy nie podzielił się ze mną Jezusem, życie było bezcelowe i codziennie walczyłem z depresją. Gdy miałem 23 lata spotkałem chrześcijanina, i wtedy rozpoczęła się moja podróż wiary. Nawróciłem się w wieku 26 lat.

Czy tworzyłeś jakieś piosenki podczas depresji?

Jules - Jak tylko zostałem chrześcijaninem, zacząłem pisać piosenki, ponieważ kościół, do którego należałem, był bardzo kreatywny artystycznie i zachęcano mnie do tworzenia. Podczas mojego 5-letniego „okresu pustyni” 2005-2010 napisałem wiele piosenek w ramach terapii, nie zamierzałem ich śpiewać. Nie mogłem wyobrazić sobie, żebym kiedykolwiek znowu był w służbie, ale moim ostatnim doradcą był pastor, który wprowadził mnie z powrotem w służbę muzyczną i zacząłem śpiewać moje piosenki i dzielić się swoim świadectwem. Byłem zdumiony, jak Bóg zaczął tego używać.

W jednej z moich ulubionych książek pt „Duchowa depresja” autor – Martyn Lloyd Jones wspomina, że jedną z przyczyn depresji i nieszczęścia ludzi jest fałszywa nauka. Według 2 Tm 4,3 „melodia” nauczania fałszywych nauczycieli przyciąga wielu szczerych chrześcijan, prowadząc ich do zwiedzenia. Jakie masz podejście do tej sprawy, odwiedzasz przecież mnóstwo różnych kościołów? Czy trzeba reagować w danym kościele na złe nauczanie, czy lepiej nie wtrącać się w nieswoje sprawy?

Śpiewam w przeróżnych miejscach, gdziekolwiek jestem zaproszony, ale nigdy nie czuję potrzeby sprawdzania lub poprawiania teologii. To nie jest moja rola. Ale tak, przez „fałszywą naukę” rozumiem, że wielu z nas rozwija złe pomysły lub niezdrowe wzorce myślowe (na przykład: jestem bezwartościowy, nigdy nie mógłbym tego zrobić, nie widzę sensu w czymkolwiek itp.). Trzeba im przeciwstawić się Słowem Bożym, które jest „żywe i aktywne” i może korygować nasze wzorce myślowe.

Mówiłeś, że w tym mrocznym czasie pomogli ci zawodowi doradcy chrześcijańscy. Czy bracia i siostry z kościoła, w którym byłeś w czasie depresji też okazali Ci pomoc? Czy oczekiwałeś tego? Czy brakowało Ci tego? Czy nie uważasz, że to lokalny kościół powinien usłużyć komuś w depresji i to bracia i siostry w Chrystusie powinni być przede wszystkim doradcami, "coachami" i terapautami?

Podczas mojej pięcioletniej pustyni nie chodziłem do kościoła w niedzielę rano. Uważałem, że to nie jest pomocne. Nie chciałem tam być, a ludzie nie wiedzieli, jak na mnie zareagować. Nie mogli sobie poradzić ze szczerą odpowiedzią na pytanie: jak się masz? Mój doradca powiedział, że to pozdrowienie, a nie szczere pytanie. Ludzie tak naprawdę nie chcą wiedzieć, jaki jesteś! To smutne, ale my, chrześcijanie, nie wiemy, jak radzić sobie z ludźmi w depresji. Poruszam ten problem w mojej książce „Brokenheart” (Złamane serce). Potrzeba ofiarnej miłości, aby stać się dostępnym dla kogoś, kto jest w depresji, być przy nim, dzwonić do niego, odwiedzać go, zabierać go na spacer, być dla niego życzliwym, zachęcać.

Co dzisiaj doradzasz ludziom niewierzącym będącym w depresji, a co chrześcijanom zmagającym się z tym problemem?

W mojej książce „Brokenheart” poruszam ten problem. Pokonanie depresji bez tabletek to długa podróż. Znalezienie źródła problemu jest kluczem, a następnie odkrycie kłamstw, w które wierzyłeś (np. Życie jest bezcelowe), a następnie szeregu wyborów fizycznych, emocjonalnych i stylu życia, zanim nawet zajmiesz się kwestią duchowego spaceru. Tak więc większość rzeczy, które mówię, może pomóc zarówno niechrześcijanom, jak i chrześcijanom.

Ewangelia zawsze łączy się z wezwaniem do nawrócenia. Czy rozmawiasz o tym z niewierzącymi, którzy są w depresji? Czy nie jest to najważniejsza rzecz, którą muszą zrobić?

Tak, przez lata prowadziłem setki ludzi do Pana i kiedy tylko nadarzy się okazja, osobiście dzielę się ewangelią. Ktoś, kto jest przygnębiony, może odpowiedzieć na ewangelię (nawet będąc w wielkim dole), ale z mojego doświadczenia wynika, że tak się nie dzieje. Nawrócenie prawdopodobnie nastąpi znacznie później w procesie przywracania zdrowia fizycznego, po jakimś czasie leczenia.

Wspomniałeś, że byłeś pod wpływem Keitha Greena. Za co go cenisz? Jacy inni muzycy cię inspirują? Czy dużo słuchałeś Jamesa Tylora, do którego często jesteś porównywany?

Keith Green doszedł do wiary w tym samym tygodniu co ja, więc bardzo wcześnie zidentyfikowałem się z nim i jego pełnym pasji przesłaniem. Byłem również pod wpływem Johna Michaela Talbota i Michaela W. Smitha. I tak, James Taylor, Bob Dylan, Paul Simon i Cat Stevens mieli też silny wpływ.

Którzy autorzy książek inspirują Cię najbardziej?

Moi ulubieni autorzy chrześcijańscy to Francis Frangipane, C.S. Lewis i Derek Prince.

Czy są jacyś świeccy wielcy muzycy, interesujące zespoły niechrześcijańskie, z których czerpiesz inspirację i o których mógłbyś powiedzieć: „Chciałbym, żeby byli chrześcijanami” lub „Chciałbym, żeby kiedyś się nawrócili”?

Tak, zespół Pink Floyd był inspirujący i wpływowy. Nadal czasami słucham ich muzyki. Byli w swoim gatunku bardzo kreatywni i inspirujący dzięki prowokującym do myślenia tekstom, no i niezwykłym efektom dźwiękowym, jak na tamte czasy. Byłoby wspaniale, gdyby zostali chrześcijanami, ale muszę przyznać, że nigdy się nie modliłem, aby tak się stało. Może twoje pytanie pobudzi mnie do modlitwy!

W takim razie życzę ci owocnej pracy w służbie dla Pana Jezusa Chrystusa.

Cały koncert z Gdańska z 18 października 2020 r. można obejrzeć tutaj:



www.julesriding.com



wtorek, 1 czerwca 2021

Czy liberalne chrześcijaństwo ma sens? | Mirek Kulec

Gdańsk, 20 stycznia 2004r.


Powiedz Mirek, czy uważasz się za świętego?

Zgodnie z obłudną skromnością, jaka jest w poważaniu w naszym kraju, powinienem zacząć machać rękami i krzyczeć, że absolutnie nie jestem świętym człowiekiem!!! U nas świętość kojarzy się z zapachem kadzideł, jakąś atmosferą, czymś poetycko-religijnym, ale to nie jest świętość. Jednak biada mi, jeśli sam bym się za świętego uważał w oparciu o coś, co czynię, czym jestem lub co mi się wydaje. Mamy być świętymi w naszym postępowaniu, życiu, a wszystko to w Chrystusie. Słowo Boże nazywa Kościół zgromadzeniem świętych. Święty oznacza oddzielony, nie pachnący, miły lub z pociągłą twarzą i oczami w górę... ale zwyczajnie oddzielony od świata, zła, grzechu. Święty to żyjący dla Boga, oddzielony tylko dla Niego. W takim pojęciu jestem świętym i ty nim jesteś, choć codziennie się uświęcamy, co oznacza naśladowanie i upodabnianie się do Chrystusa Pana. Lepiej już uświęcić się nie da. Podsumowując twoje pytanie, jestem świętym z wadami, mam zalety nieba i wady świata, Jezus jest mym Panem i bardzo mnie zmienił przez te lata; to jednak jeszcze nie koniec.

Jesteś misjonarzem, kaznodzieją, nauczycielem Słowa Bożego, kapelanem więziennym. Jeździsz po świecie, głosisz ewangelię. Zwiedziłeś północ, południe, wschód i zachód. Twoje kazania na kasetach przechodzą z rąk do rąk; czytane i przekazywane są w internecie. Jaki jest Twój stosunek do uznania, do sławy; jeżeli tak to można nazwać? Pytam o to, tym bardziej, że kilkanaście lat temu byłeś „harlejowcem”, który żył od imprezy do imprezy; a jedyne wyjazdy poza miasto to wyprawy motorowe z kumplami na koncerty.

Pozwól, że obedrę najpierw twoje pytanie z romantyczności, która może być zwodnicza i próbuje być legendarna. Mało było tych motorowych wypraw, mało wolności i nie byłem „harlejowcem” w tym amerykańskim sensie. Byłem pijakiem, wszetecznikiem i słuchałem złych ludzi, samemu czyniąc zło, przynajmniej tak to wygląda, gdy patrzę dziś na to oczyma Słowa Bożego. Własne wygody, egoizm, grzech były tym, co mnie cieszyło, ale ktoś miał odwagę głosić mi Pana Jezusa. Bez zmrużenia oka oddałem motocykle, pozbyłem się starej muzyki i przefiltrowałem kumpli głoszoną im ewangelią. To z tego narodziło się to, co stało się moją służbą i szczęściem. Nie uważam się za sławnego czy za jakąś gwiazdę chrześcijańską. Wielu z tych, którzy mnie adorują, to ludzie, którym głównie podoba się, że powiedziałem coś mocno przeciw czemuś, komuś lub coś krytykowałem. Tacy „fani” stają się jednak największymi wrogami człowieka, gdy moje słowa zaczynają dotyczyć ich samych. Wtedy okazuje się, że znają też moje wady, ale skrupulatnie nic o nich nie mówili, póki byłem politycznie poprawny i mówiłem to, co chcieli. Przykro mi, że wiele mojej popularności wynika z krytyki i głupoty pewnych wypowiedzi. Pan Jezus to już zmienił, o czym mówiłem w kazaniu pt. „Przypowieść o zagubionej owcy”. Można tego kazania wysłuchać w zasobach Radia Pielgrzym. Nie chcę być jednak skrajny w tym, co o sobie teraz mówię i z przyjemnością powiem, że ogromną radość sprawiają mi świadectwa ludzi, których życie uległo zmianie, oczy zostały otwarte lub wszystko oddali Bogu po jakiejś z mych usług. Jeśli ktoś taki czyta ten wywiad, niech wie, że mogę powiedzieć tylko jedno: Chwała Panu Jezusowi. Umiem już rozpoznawać motywy tych zakochanych w Panu ludzi zbudowanych głoszonym Słowem i to, co widzę, bardzo różni się od tego, o czym mówiłem wcześniej. Dzięki za nich Bogu, ich zachęta jest dla mnie drogocenna.

W twoim nauczaniu często przewijają się takie tematy, jak: dyscyplina, posłuszeństwo, świętość, pasja, oddanie. Krótko mówiąc, „promujesz” radykalne chrześcijaństwo. Czy wobec tego liberalne chrześcijaństwo oddala człowieka od Boga?

Używając tu twojego określenia, promuję zdrowy Kościół, który nie istnieje bez tego, co powiedziałeś. Nie jest mi wszystko jedno, że zborownik X wierzy, że Duch Święty to Bóg, zaś zborownik Y mówi, że to kosmiczna siła. Nie mogę pogodzić się, że tak wielu pastorów w radzie zboru nie ma wsparcia i przyjaciół, a jedynie konkurencję i krytykę. Nie potrafię zrozumieć tajnych herbat i biegania z pocieszeniem do ludzi, którzy niszczą jedność zboru, grając ofiary samotności i odrzucenia. Zawsze ten sam scenariusz. Diabeł i to pokolenie nienawidzi słów o dyscyplinie, lojalności i przyjaźni. Czy liberalne chrześcijaństwo istnieje? Jeśli tak, jest tak samo „dobre” jak chrześcijańska joga, chrześcijańskie piwo, chrześcijańskie kung-fu i inne „żaborybogady teologiczne” naszych czasów.

Czy dążenie do profesjonalizmu przeszkadza w chodzeniu w Duchu Świętym?

Kochany Piotrze, nie mam pojęcia. Mam sobie wiele do zarzucenia i niewiele udało mi się rzeczy zrobić profesjonalnie. To, co mi się udało, było bardziej wynikiem Bożej doskonałości i łaski niż mojej poprawności.

Ostatnio w naszym kraju były robione testy  inteligencji. Powiedz, czy jest jakiś związek między inteligencją a wiarą. Czy inteligencja ma wpływ na wiarę lub odwrotnie?

Wierzę, że Bóg daje mądrość. To nie tak, że ktoś jest inteligentny i może tego nie wypełniać wiedzą lub jest mało inteligentny, ale ma dużą wiedzę. Prawdopodobnie wiele w tym temacie nie rozumiem, lecz moja opinia jest taka: Po co Polsce dużo inteligentnych Polaków, którzy ciągle robią głupie rzeczy? Mądrość jest kluczem! Nie może to być jednak jakakolwiek mądrość, bo według Słowa Bożego jest mądrość demoniczna i mądrość od Boga, który daje nam tu taką radę w Przyp. 7,4: „Mów do mądrości: Jesteś moją siostrą, a rozum nazwij przyjacielem”. Słowo siostra wskazuje na tego samego Ojca; to musi być mądrość od Boga.

Czym się różni mówienie o Bogu od mówienia od Boga?

Można słyszeć wiele słów, ale gdy Pan czymś cię dotyka w kazaniu i to przeszywa cię, chodzisz z tym, inni się dziwią, co ci się stało? A ty wiesz: tak... to był Pan, przemówił do mnie!!! Czy czułeś coś takiego? Oto kaznodzieja stał się Bożym narzędziem, Bóg go użył. Jeśli choć raz czegoś takiego doświadczyłeś, pragniesz, by zawsze już Słowo Boże, które jest głoszone, dotykało różnych dziedzin twojego życia. To właśnie jest mym pragnieniem i marzeniem. Tak bardzo bym chciał, o to się modlę, by Słowo Boże, które głoszę, było dla ludzi takim głosem, wyzwaniem, czasem balsamem, czasem zaś taranem; by było tym, czym chce je mieć Pan. Nie chcę głosić zdechłych kazań, poprawnych politycznie i merytorycznie, słówek do ludzi patrzących na zegarki. Co jeszcze mogę powiedzieć? Faryzeusze mówili o Bogu, Jezus mówił od Boga - to chyba taki najbardziej widoczny obraz tego, o co mnie pytasz; choć bywało, że Bóg dawał słowa, o których oni sami nie wiedzieli, że są prorocze.

Czy chrześcijaństwo to naiwność?

Nie, to wiara w to, co powiedział Bóg. Choć jeśli nasze standardy są świeckie, to naiwna będzie się wydawać cała Biblia. To jednak nie mój problem, wolę umrzeć uznany za głupca przez świat niż przez Kościół Jezusa. Podam ci przykład takiej naiwności i sam określisz, czy to naiwność. Swego czasu na Ukrainie była konferencja dla duchownych. Jeden z moich przyjaciół mówi: „Ja nie będę wracał dziś autobusem”. To było około jedenastej wieczorem. Jakoś tak był pobudzony, że chciał iść przez miasto na piechotę. W pewnym momencie widzi młodą dziewczynę zapłakaną. A że on jest takim człowiekiem o dobrym, kochającym sercu, podszedł do niej i spytał: „Czemu ty płaczesz? Co się stało?” Ona mówi: „Odejdź, ty i tak nie możesz mi pomóc” On nie ustąpił i mówi: „Powiedz, o co chodzi? Na pewno możemy coś wymyślić”. On miał takie radosne podejście do życia, wiedział, że Bóg żyje. Ona spojrzała na niego i mówi: „Słuchaj, jeżeli ty chcesz mi pomóc, to daj mi pieniądze”. A nie była to ani narkomanka, ani alkoholiczka. On się pyta: „Po co ci te pieniądze?” Ona mówi: „Słuchaj! Tej albo następnej nocy, dziś albo jutro moje dziecko odejdzie na zawsze. Moja córka umiera. Ma raka.” To była trzyletnia dziewczynka, która nie mówiła, nie chodziła; lekarze stwierdzili, że umiera na nowotwór. Gdy choroba dochodzi do szczytu, przed samą śmiercią następuje potężny ból. To dziecko po nocach niesamowicie krzyczało, wyło. Ojciec dziecka ich porzucił, a ta młoda matka wynajęła malutkie mieszkanko. Najpierw sprzedała meble, za które kupiła środki przeciwbólowe, potem sprzedała telewizor, radio i już nie miała nic. I mówi: „Jak mi dasz pieniądze, to mi pomożesz.” A on mówi: „Wiesz co, jest pewien problem. Ja nie mam pieniędzy, ale znam uzdrowiciela, który może uzdrowić twoje dziecko” Ona pyta: „Jaki uzdrowiciel? Ja nie mam pieniędzy na tych uzdrowicieli, mnie nie stać na żadnego uzdrowiciela”. „Ten uzdrowiciel, którego ja znam, nie zechce twoich pieniędzy, ale on zechce, żebyś mu dała całe swoje życie” - odpowiada. Wtedy podzielił się z nią po raz pierwszy ewangelią. Ona go spytała, czy taki Bóg istnieje, czy on poważnie mówi o takim Bogu. Ona nigdy nie słyszała o Jezusie i mówi: „To ja chcę się pomodlić do tego Boga. Dokąd to trzeba iść, żeby się pomodlić do tego Jezusa twojego?” On mówi: „Tutaj nawet na ulicy możesz się do Niego pomodlić”. I ona uklękła i modli się: „Panie Jezu, jeżeli to jest prawda, co ten człowiek o Tobie mówi, to idź tą drogą prosto, skręć w lewo, zobaczysz białą oficynę. Wejdź na pierwsze piętro, tylko nie gniewaj się - tam już nic nie ma, ja już wszystko sprzedałam, ale na podłodze znajdziesz malutkie dziecko. Jeżeli Ty ją możesz wyleczyć, to ja Ci dam moje życie”. Na drugi dzień, kiedy zaczynaliśmy niedzielne nabożeństwo, ona już była pierwsza za kazalnicą i opowiedziała całą historię choroby swojej córeczki i na koniec mówi: „Wczoraj wieczorem po tej krótkiej modlitwie wróciłam do domu i po raz pierwszy w życiu zobaczyłam swoje dziecko stojące na środku naszego mieszkania, które powiedziało: „Mamo, On tutaj był” Dziecko mówi i chodzi, do dziś żyje i są (razem z matką) członkami kościoła w Sarnach.


Wiem, że znasz jeszcze wiele takich przykładów, w których naiwność, słabość, pokora oraz proste posłuszeństwo Słowu Bożemu okazały się być cechami prowadzącymi do zwycięstwa w wielu dziedzinach życia.

Mam takiego przyjaciela - Igora. Gdy go poznałem, był więźniem odsiadującym wyrok za zabójstwo w więzieniu w Estonii, gdzie byłem kapelanem. Przychodził na nasze nabożeństwa, ale widzieliśmy, że nic go nie rusza, był obojętny na Słowo Boże. To był „nożownik”. Gdy jego dziewczyna zaszła w ciążę (miała szesnaście lat, on około dwudziestu) wzięli ślub. To małżeństwo było raczej z przymusu. Kiedy któregoś dnia wracał z pracy, zastał swoją żonę z innym mężczyzną. Bez namysłu oderżnął mu głowę nożem i obiecał żonie, że jej też to zrobi. Został aresztowany i skazany, ale po paru latach wyszedł za dobre sprawowanie. Sąd uwzględnił, że tej zbrodni dokonał w przypływach nerwów, że to jego żona go zdradzała itd. Ona w tym czasie rozwiodła się i ponownie wyszła za mąż za innego człowieka. Podczas pobytu w więzieniu przysiągł sobie, że kiedy wyjdzie, zarżnie swoją żonę, jej męża i na końcu sobie odbierze życie. Po wyjściu na wolność zaczaił się pod blokiem, w którym mieszkali. Kiedy jej mąż wracał z pracy, poszedł za nim, wepchnął go do mieszkania, poderżnął mu gardło nożem, potem jej poderżnął gardło i już nie zdążył siebie zabić - został zatrzymany przez ludzi, aresztowany przez policję i osadzony na wiele lat w więzieniu. Tam zasłynął z tego, że się rzucał z nożem na każdego, kto do niego podszedł. Zawsze miał jakąś zaostrzoną broń przy sobie. Pewnego razu rzucił się na człowieka, który potem stał się chrześcijaninem i który mu to wybaczył, i który opowiadał mu o Chrystusie. Igor zaczął przychodzić do nas. Słuchał, ale nigdy go to nie ruszało. W efekcie doszedł do takiego dziwnego stanu religijnego - czytał Biblię, ale był naszym przeciwnikiem. Bardzo nas krytykował, był wielką przeszkodą dla nas, nie było z niego żadnego pożytku, chociaż posiadał taką religijną znajomość prawd. Pamiętam, któregoś dnia mówiłem kazanie o radości w Chrystusie, a on nagle przerywa mi i pyta, czy może coś powiedzieć. Bałem się mu odmówić. Wyszedł na środek i mówi: „Czy ja mogę coś zrobić? Całą noc czytałem tę małą książkę, którą mi daliście...” - daliśmy mu taką gedeonicką ewangelię. Spojrzał na nas i z taką dziecinną naiwnością mówi dalej: „Czy wy wiecie, że ja jestem grzesznikiem?” Ja mu mówię: „Staraliśmy się ci to powiedzieć cały czas”. On mówi dalej: „Czy wy wiecie, że ja jestem podłym człowiekiem, że ja tylko krzywdę sieję? Czy wy widzicie, że moje życie to tylko pustynia?” To było niezwykłe, widać było, że Bóg tego człowieka dotknął i oświecił. I pyta: „Czy mogę coś zrobić?” i wyszedł. Tu muszę ci jedną rzecz wyjaśnić. W więzieniu istnieją tak zwane „kasty”. On należał do tej najwyższej kasty - trzymał się z takimi mafiozami więziennymi. Potem są tacy już mniej groźni więźniowie. To tak w dół idzie aż do homoseksualistów, gwałcicieli itd. W kościele, żeby nie zaogniać sytuacji, więźniowie z tych niższych kast siadali z przodu, a ci z wyższych zajmowali głównie ostatnie rzędy - przychodzili i wychodzili kiedy chcieli. Oni czasami czuli potrzebę pójścia do kościoła - wchodził taki, posiedział chwilę dumny i wychodził. Wracając do Igora, kiedy wrócił, przyniósł ze sobą miednicę i ręcznik. To było dla nas niezwykłe. My takich rzeczy, tego typu celebracji nie nauczaliśmy i nie praktykowaliśmy. On podszedł i uklęknął przy pierwszym rzędzie, gdzie siedzieli więźniowie z tych najniższych kast, ściągnął im buty i zaczął im myć nogi. A to były takie naprawdę śmierdzące, brudne nogi - to były nogi więźnia. Zaczął je myć każdemu własnymi rękami i powiedział: „Tak zrobił Jezus, ja tak przeczytałem i stwierdziłem, że dopóki tego nie zrobię, nie będę mógł iść za moim Jezusem” Taki był początek. Potem stał się jednym z tych, którzy głosili ewangelię więźniom. I wiem, że wyszedł na wolność i żyje do dziś innym życiem i już nigdy nie wróci do tamtego świata. Oni naiwnie - jak mówisz - uwierzyli Panu Jezusowi. Dla mnie żaden z tych ludzi nie był naiwny. Każdy z nich skoczył na głęboką wodę wiary, by przekonać się, że Jezus był obok. Świat uznaje to za naiwność, ale oni wierzą w UFO, żyły wodne, czarnego kota i piątek trzynastego. Oto naiwność!!! Iść do czarowników, trwać w horoskopach, pukać w nie malowane drewno itd. Popatrz na te wszystkie gazetki dla kobiet i młodzieży. Są pełne diabelskich kłamstw i nikt im nie mówi, że to jest prawdziwa naiwność. Wierzyć w Chrystusa, który jest Zbawcą, lekarzem, moim Bogiem, to nie jest naiwność. Bóg nazywa to wiarą.

W wielu miejscach na świecie z determinacją i pasją opowiadasz o żyjącym Bogu. Powiedz, czy czasem czujesz, że nic z tego, co mówisz, nie dociera do nikogo? Czy czasem odczuwasz samotność, masz wątpliwości?

Byłem już w różnych sytuacjach. Wielkim wsparciem jest dla mnie Gosia, moja żona - zawsze łagodna i dobra; choć czasem do bólu szczera, gdy widzi jakąkolwiek nieścisłość w tym, co mówię i robię. Tak, czasem bywałem samotny, miałem żal do ludzi, ale dziś wiem, że mi to pomogło, pozwoliło stać się dojrzalszym w służbie i lepiej zrozumieć ludzi, a mniej ich krytykować.

Obecnie Trójmiasto oblepione jest plakatami reklamującymi targi pn: „Od wahadełka do gwiazd”, Czy jako chrześcijanin bałbyś się wejść na taką imprezę?

Nie boję się takich imprez. Wierzę, że inaczej by wyglądała sytuacja w Polsce, gdyby chrześcijanie, widząc taki plakat lub mając w książce telefonicznej kontakt do wróżek i czarownic, dzwonili do nich, głośno i wyraźnie używając Słowa Bożego ostrzegali, czym naprawdę to jest. Modlitwa Kościoła już niejedno takie spotkanie położyła. Czy możemy sobie wyobrazić wróżkę, która ma dziennie trzy telefony od uprzejmych, mówiących do niej zdecydowanie i z miłością ludzi? To muszą być ludzie, którzy wiedzą, co mówią i którzy nienawidzą diabła. Poznanie tych spraw można mieć przez wykłady i choć minimalne zainteresowanie problemami innych. Nienawiść do diabła zapewnia nam nasza miłość do Chrystusa. Odradzam takie dzwonienie i dyskusje ludziom o dwulicowym życiu i nerwowym, którzy nie potrafią rozmawiać.

Ostatnie pół roku mieszkałeś w Gdańsku z rodziną. Jak wspominasz ten pobyt?

Po roku modlitwy o Boże prowadzenie przeniosłem się do Gdańska; z pastorem Marianem wiedzieliśmy, że to czas od Pana, by teraz razem służyć Mu w tym miejscu. Dziś bez zastanowienia zrobiłbym to samo. Myślę, że popełniłem też pewien błąd. Uważałem, że będzie tak, jak było zawsze, czyli że zostaniemy tu minimum dwa lata. W Gdańsku mieszkaliśmy pięć miesięcy i zobaczyłem, że czas wracać. Wraz z pastorem czułem, że muszę powiedzieć zborowi o tej decyzji i wyjechać z Bożym błogosławieństwem i podobnie jak miło mnie tu przyjęto, tak też odprawiono mnie do dalszej służby. Pobyt w Gdańsku był dla mnie wspaniałą szkołą. Wiele nauczyłem się dzięki postawie pastora Mariana Biernackiego, zrozumiałem nowe rzeczy o Kościele. Pozwoliło mi to też zrozumieć, że bez względu na miejsce, Kościół ma podobne radości i troski. Wielu ludzi w zborze „Nowe Życie” stało się dla mnie prawdziwymi przyjaciółmi, pokochałem ich i z radością zawsze będę tu wracał, aby głosić Słowo Boże, dopóki Pan pozwoli. Teraz w naszym życiu nastąpił kolejny rozdział. Chcę nadal wiernie służyć Panu i pozwalać, by nas prowadził. Czasem tak wspominam i myślę o tych wszystkich miejscach...Moskwa, Mińsk, Tallin, Szwecja, Kaukaz, i tak wiele innych miejsc, te wszystkie lata w Chełmie. Co dalej? Wiem, że Pan jest Bogiem wiernym i pełnym miłosierdzia. Dziękuję za wszystko i chcę być gotowy do dalszej drogi, gdziekolwiek jeszcze mamy być.

Dziękuję za rozmowę.


Mirosław Kulec – Ewangelista, obecnie pastor KZ Filadelfia, wcześniej pastor Zboru Braterskiego w Hradku (Gródku) nad Olzą, poprzednio pastor zboru KZ w Chełmie.


sobota, 8 maja 2021

Soul, jazz, R'n'B | JNR Robinson


Gdańsk, czerwiec, 2006r.

Junior, powiedz coś o sobie, swojej rodzinie

Jestem najmłodszym z sześciorga dzieci w mojej rodzinie (3 dziewczynki i 3 chłopców). Moi rodzice są z pochodzenia Jamajczykami i obecnie z powrotem mieszkają na Jamajce. Do Londynu przeprowadzili  pod koniec lat pięćdziesiątych, czy na początku sześćdziesiątych. Dorastając śpiewałem razem z moimi dwoma braćmi, nazwaliśmy się the Robinson Brothers.

Twoje pierwsze spotkanie z Bogiem

Dorastałem w Kościele, obracałem się w tych kręgach całe życie, więc znałem Boga w pewnym sensie, ale gdybym miał wskazać konkretny moment, kiedy naprawę spotkałem się z Bogiem, to było to wieku 13lat i wtedy podjąłem to postanowienie, że będę podążał za Chrystusem.

Twoi bohaterowie muzyczni

Tylu ich jest… James Cleveland, Andrea Crouch, The Hawkins Family, The Winans, Commissioned… wymieniając tylko kilku. Powiedziałbym, że właśnie te osoby wywarły największy wpływ na moje życie. A to tylko jeśli chodzi o muzykę gospel… czy mam kontynuować?

Ok., może następnym razem. Słowa twoich piosenek mówią o wierze, nadziei i miłości – takie jest – wydaje mi się – twoje przesłanie dla świata. Czy ty doświadczyłeś tego praktycznie, czy byłeś dotknięty Bożą miłością?

Wielokrotnie… w prosty sposób. Kiedy czuję się, jakbym nie był niczego godzien, zwłaszcza, gdy zrobiłem coś nie tak. Boża miłość po prostu mnie okryła i pokazała mi mój grzech, ale pokazała mi także Jego łaskę i miłosierdzie. O rany! Ile już razy tak było…

Koncertowałeś w wielu krajach.

Byłem w USA, na Jamajce, Trynidadzie i Tobago, Cyprze, w Meksyku, Kolumbii, Ekwadorze, Danii, we Włoszech, Szwajcarii, Rosji, na Ukrainie i oczywiście w Polsce.

Lubisz i śpiewasz muzykę R’n’B, Soul, Gospel, pop. Czy myślisz, że twoja muzyka mogłaby ewoluować w stronę rocka, albo może w jazz…. Lub w innym kierunku?

Tak, mogłaby! Może rozwinąć się w każdym kierunku, w jaki ją poprowadzę. Zależy to także od rodzaju przesłania, jaki chcę przekazać posługując się tym rodzajem muzyki, który akurat słyszysz. Oczywiście moja muzyka skłania się w stronę muzyki soul, jazzu i R’n’B, ponieważ w takich klimatach dorastałem.

Dlaczego musimy tyle czekać na twój pierwszy profesjonalny album?

Po prostu jedno słowo... PIENIĄDZE! Wydaje mi się, że w Polsce macie takie powiedzenie: „jeśli jest jakiś problem, to tym problemem są pieniądze.”

Przygotowaliśmy na płytach CD i DVD niekomercyjne wydanie Twojego koncertu z przyjaciółmi z Londynu, który odbył się w niedawno w naszym kościele. Co chciałbyś powiedzieć tym ludziom, którzy kupią te płyty?


Mam nadzieję, że będzie im się podobało to, co zobaczą i że będą czuli obecność Boga poprzez każdą piosenkę. Niech zaproszą niezbawionych przyjaciół do oglądania i słuchania tych płyt.

Twoje marzenia (muzyczne, prywatne, duchowe).

Cóż, powiedziałbym, że teraz spełniają się moje marzenia. Móc być głosem „na pustyni” ogłaszającym, przez piosenki, jak wspaniały jest Bóg. Niczego innego tak bardzo nie pragnąłem, jak właśnie tego i dziękuję Bogu za to, że dał mi taką możliwość otwierając mi drzwi do miejsca, w którym teraz jestem. Pozwolił mi pracować w świecie muzyki, mojej pierwszej miłości, zaraz po miłości do Boga. Jestem osobą lubiącą ludzi, więc czymś świetnym jest dla mnie spotykanie ludzi z różnych części świata. Pamiętam jak czytałem wspaniały cytat wypisany na boku autobusu w czterech różnych językach. Brzmiał on: „Podróże są dobre, bo poszerzają horyzonty i przełamują uprzedzenia”. Poznałem, jak podróżowanie i spotykanie ludzi o innych kulturach pomogło mi zrozumieć ich zwyczaje życiowe i to jest takie cudowne i oświecające i wywołuje poczucie szacunku do tych, których się poznaje. Moje duchowe marzenia są takie, żebym zawsze przybliżał się do Boga poprzez wszystko, co robię. Chcę być jak Dawid, gdy mówi, że pragnie mieszkać w domu Pana przez wszystkie dni swego życia i bezustannie czerpać, otrzymywać, chłonąć wszelkie dobra, które od Niego pochodzą... Wiem, że w takim razie przede mną jeszcze długa droga!

Dzięki i życzę Ci dobrego życia :]


Charyzmatyczny wokalista, dyrygent, kompozytor z Wielkiej Brytanii, związany z muzyką soul, swing, gospel, RnB. Współpracował między innymi z Chaką Khan, Michaelem Boltonem czy Yolandą Adams i Urszulą Dudziak. Tradycje wyniesione z afroamerykańskiej kultury wykorzystuje w swoich wielu projektach. Piękna barwa głosu, umiejętność improwizacji i niesamowity feeling powodują, że jego koncerty to magiczne doświadczenie, dla wszystkich, bez względu na wrażliwość czy gust muzyczny. Obok koncertów Jnr Robinson ma na koncie prowadzenie warsztatów muzycznych z wokalistami, a także z chórami gospel na całym świecie.

Fragmenty koncertu w Gdańsku na YT

W duecie z Urszulą Dudziak w piosence Zbigniewa Wodeckiego na YT



sobota, 3 kwietnia 2021

Modląc się na łące | Marian Biernacki


Gdańsk, 10 marca 2004 r.

-Jesteś pastorem zboru zielonoświątkowego „Nowe Życie ”, Co oznacza ta nazwa? Czy każdy człowiek, który wierzy w Boga, żyje takim „nowym życiem”?

Nazwa zboru „NOWE ŻYCIE” wskazuje, że każdy członek naszej społeczności powinien być odrodzonym z Ducha Świętego człowiekiem i na co dzień prowadzić nowe życie z Jezusem. Mówi o tym Pismo Święte w Liście do Rzymian 6,3-4: „Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili”. Jeszcze dobitniej wyraża tę myśl Drugi List do Koryntian 5,17: „Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe”. Nie tyle tu chodzi nawet o nazwę zboru, co bardziej o sam fakt bycia człowiekiem wierzącym w Jezusa Chrystusa. Bardzo wielu ludzi wyznaje wiarę w Boga, lecz pozostaje to bez większego wpływu na ich praktyczne życie. Taka wiara - bez uczynków - jest martwa i nie prowadzi do zbawienia. W tym sensie nawet demony - jak naucza Biblia - wierzą w Boga i drżą, bo wiedzą, jakie jest ich przeznaczenie. Prawdziwa wiara wyraża się posłuszeństwem Słowu Bożemu, codziennym wstępowaniem w ślady Syna Bożego. Nie mam prawa wypowiadać się o ludziach należących do innych zborów i społeczności, ale ze smutkiem muszę powiedzieć, że nie każdy, kto należy do naszego zboru, żyje takim „nowym życiem”. Wciąż mamy ty takie osoby, które jeszcze nie przeżyły nowego narodzenia. Pan powiedział kiedyś do zboru w Sardes: „Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły” Te słowa wyjątkowo pasują do tych, którzy mimo przynależności do zboru „NOWE ŻYCIE” wciąż żyją po staremu. Jest jednak nadzieja! Wierzę, że Duch Święty pewnego dnia tak dotknie te martwe duchowo osoby, że również one poznają smak nowego życia! Jako sługa Pański w tym kierunku staram się pracować zgodnie z wezwaniem z Drugiego Listu do Tymoteusza 2,24-26: A sługa Pański nie powinien wdawać się w spory, lecz powinien być uprzejmy dla wszystkich, zdolny do nauczania, cierpliwie znoszący przeciwności, napominający z łagodnością krnąbrnych, w nadziei, że Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy i że wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli”.

-Taka zmiana nastąpiła też w twoim życiu...

Wszystko zaczęło się, gdy byłem młodym chłopcem. Bardzo chciałem poprowadzić moje życie w jakimś sensownym kierunku. Poszukiwałem. Czytałem dużo książek, na ile pozwalał na to czas i biblioteka wiejskiej szkoły na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Angażowałem się też w życie miejscowej parafii rzymskokatolickiej. Wtedy moja mama zetknęła się z zielonoświątkowcami. Poszliśmy razem na nabożeństwo wiejskiego zboru w Hniszowie. Tam zobaczyłem, na czym polega prawdziwa wiara w Boga. Uwierzyłem w Jezusa Chrystusa i powierzyłem w Jego ręce całe swoje życie. Narodziłem się na nowo i zacząłem doświadczać niezwykłych rzeczy. Z jednej strony - odrzucenia, wyśmiania, pogardy i prześladowania ze strony katolickiego otoczenia, a z drugiej bliskości Boga, zupełnie nowego wymiaru modlitwy, wielkiej radości duchowej, cudów oraz wspaniałego smaku składania świadectwa o Panu Jezusie. W atmosferze tych przeżyć stało się dla mnie jasne, jak chcę przeżyć moje życie. Modląc się sam na łące, złożyłem swoje życie w ofierze Panu Jezusowi i powiedziałem, że pragnę być Jego sługą, że chciałbym głosić Słowo Boże. Wierzę, że Bóg potraktował poważnie to młodzieńcze zgłoszenie. Od tamtego czasu nie należę już do siebie. Pan naprawdę za jął się moim życiem. Od tamtych dni już przeszło trzydzieści lat doświadczam Jego łaski. Bóg daje mi pracę na niwie Pańskiej, a jednocześnie poddaje rozlicznym procesom, aby wykształtować we mnie obraz Syna Bożego. Gdy pytasz o zmiany w moim życiu, to pozwól, że odpowiem słowami, które podobno wypowiedział kiedyś autor pieśni „Cudowna, Boża łaska...”: „Wiem, że nie jestem jeszcze taki, jakim powinienem być. Nie jestem też taki, jakim chciałbym być. Lecz wiem, że nie jestem już taki, jakim byłem”. Innymi słowy, jestem w trakcie zmian. W bojaźni Bożej pragnę żyć, pracować i dalej się zmieniać, aby Jemu się podobać.

-Nawrócenie zatem nie jest naturalnym zjawiskiem. Człowiek z natury raczej ufa sobie niż Bogu, a przynajmniej łatwiej i wygodniej jest ufać sobie. Na ile nawrócenie jest ingerencją Boga, a na ile decyzją człowieka?

Nauczyłem się kiedyś od dobrych nauczycieli, że prawdziwe nawrócenie jest zarówno darem Bożym, jak też obowiązkiem człowieka. Żaden człowiek nie może sam się nawrócić do Boga. Czasem - owszem - nawraca się do moralnego życia, do zboru, do dobrej pracy, do własnej rodziny itd. Ten naturalny rodzaj nawrócenia jest bowiem zależny od możliwości ludzkiej natury, która mając dość złego życia, zdarza się, że postanawia sobie być „porządną”. Takim nawróceniem Bóg nie jest zainteresowany, bo nie przyprowadza ono człowieka do Boga, lecz w istocie jeszcze bardziej buduje ludzką pychę. Prawdziwe nawrócenie do Boga jest poza zasięgiem naturalnych możliwości człowieka, ponieważ wiąże się ze śmiercią starej natury i nowym narodzeniem z Ducha Świętego. Człowiek musi być zrodzony z Boga, aby stał się myśli Chrystusowej i mógł mieć społeczność z Bogiem. Coś takiego może być i jest wyłącznie darem łaski Bożej. Rola człowieka w jego prawdziwym nawróceniu polega więc na tym, że nie zaczyna on wszystkiego od własnych postanowień i wysiłków, tylko pokornie przychodzi pod krzyż, wyznaje swoje beznadziejne położenie i zaczyna błagać Boga o dar nawrócenia. Sam się nie może nawrócić, ale też gdy zda sobie sprawę ze swego położenia, nie wolno mu pozostawać biernym. Ma przed sobą wielkie zadanie: Błagać Pana o zmiłowanie! „Każdy, kto będzie wzywał imienia Pańskiego, zbawiony będzie” [Dz 2,21].

-Napisałeś książkę pt. „Jak nauczyłem się Chrystusa”. Skąd ten tytuł?


Tytuł tej książki nawiązuje do wypowiedzi św. Pawła z Listu do Efezjan 4,20, który w obliczu silnych wpływów pogaństwa przypomina tamtejszym wierzącym, na czym polega prawdziwe naśladowanie Chrystusa. Ludzie miewali i mają swoje własne, coraz bardziej dopasowane do ich naturalnych pragnień koncepcje życia chrześcijańskiego. Krok po kroku zmierzają w złą stronę, w imię Chrystusa robiąc rzeczy, których Pan nigdy by nie zrobił. „Ale wy nie tak nauczyliście się Chrystusa” uprzytamnia nam Słowo Boże. Zawarte w tej książce kazania i artykuły są moim osobistym świadectwem tego, jak ja nauczyłem się Chrystusa. Chciałem, aby czytelnik sięgający po tę książkę mógł poznawać Chrystusa, a jednocześnie - jak to ujął św. Paweł - „zrozumieć moje pojmowanie tajemnicy Chrystusowej” [Ef 3,4]. Niektórzy chrześcijanie boją się ujawniać swoje poglądy i przekonania, bo to może bardzo ograniczyć możliwości poruszania się i działania w tak zróżnicowanym przecież świecie chrześcijańskim. Na przykład jasne określenie stanowiska w kwestii tzw. „ewangelii sukcesu” skutkuje tym, że jestem „persona non grata” w środowiskach ruchu wiary, ale za to bliski tym wierzącym, którzy „nauczyli się Chrystusa” w sposób podobny do mojego. Uważam, że ludzie mają prawo wiedzieć, z kim naprawdę mają do czynienia. Chcę być czytelny dla swojego otoczenia. „Wszak nawet przedmioty martwe, które dźwięk wydają, jak piszczałka czy cytra, gdyby nie wydawały tonów rozmaitych, to jak można by rozpoznać, co grają na flecie, a co na cytrze? A gdyby trąba wydała głos niewyraźny, któż by się gotował do boju?” [1Ko 14,7-8]. Ta książka nie rozchodzi się więc jak ciepłe bułeczki. Niektórzy wcale jej nie chcą. Mówi się: trudno. Moim powołaniem nie jest to, by zadowalać ludzi. Chcę i muszę wiernie zwiastować ewangelię Chrystusową.

Czy psychologia jest pomocna w życiu chrześcijanina?

Pozwól, że zacznę od prostej ilustracji. Kilka dni temu jednemu z naszych braci popsuł się samochód. Poprosił mnie o pomoc. Polegała ona na tym, że wziąłem go na hol i zaciągnąłem do warsztatu samochodowego. Tam mu ten samochód naprawili. Można powiedzieć, że mu pomogłem, ale czy naprawdę? Faktycznie pomógł mu dopiero mechanik w warsztacie, który zlokalizował problem i go usunął. Z chrześcijańskiego punktu widzenia psychologia jest pożyteczna, jeśli pełni rolę takiej linki holowniczej przyciągającej nas do Boga. Dysponuje przecież wiedzą i środkami pozwalającymi odpowiednio „zahaczyć” ludzką duszę, aby przyprowadzić ją do miejsca rzeczywistej pomocy, a ta następuje wyłącznie u stóp Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Tak przynajmniej wierzy prawdziwy chrześcijanin. Jakże byś się uśmiał, gdybym twierdził, że samym holowaniem usunąłem problem zepsutego samochodu. A tak, niestety, coraz więcej ludzi myśli o użyteczności psychologii. Martwi mnie zwłaszcza to, że także wielu chrześcijan zaczyna w niej upatrywać nadzieję na rozwiązanie swoich problemów. Nawet się nie zorientują, jak popadną w - można by powiedzieć, że zabawny, gdyby nie był żałosny - sposób na podróżowanie: Wprawdzie we własnym pojeździe”, ale na holu psychologa. [Co za zbieżność i gra słów! Sam jestem zaskoczony!] Zauważ, że coraz więcej ludzi w tzw. cywilizowanym świecie już nie potrafi obejść się bez wizyty u psychologa, ale że i chrześcijanie dają się brać na taki hol - to mnie smuci. Mamy przecież takie wspaniałe środki jak modlitwa, słuchanie Słowa Bożego i społeczność świętych. Gdy coś się w życiu psuje, możemy upaść przed Panem na kolana, wypłakać się, opowiedzieć Jezusowi o problemie. „Przystąpmy tedy z ufną odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze” - wzywa nas Słowo Boże w Liście do Hebrajczyków 4,16. Nie ma takiego dziecka Bożego, które gdy naprawdę weźmie swój krzyż i ukorzy się przed Ojcem, zostanie przez Niego odesłane jeszcze do psychologa. Biorąc pod uwagę nasze kręgi chrześcijańskie, psychologa potrzebuje taki człowiek, który bez krzyżowania starej natury chciałby być dobrym i szczęśliwym chrześcijaninem. W takim przypadku wtedy wszystko już zależy od tego, na jakiego psychologa ów człowiek natrafi. Dobrze, jeśli będzie to psycholog wierzący w Boga. Wkrótce razem będą się modlić. Lecz jeśli nie, to nieodrodzony z Ducha Świętego psycholog tak zajmie się chorą duszą chrześcijanina, tak ją dowartościuje, że w wyniku szeregu wizyt taki człowiek będzie się cieszył, że znowu „jedzie”, a przy tym nawet nie będzie dostrzegał, że z przodu przed nim jest jakaś lina, która decyduje o tempie i kierunku jego podróży.

-Apostoł Paweł powiedział, że mowa o krzyżu jest głupstwem dla tych, którzy giną. A czym to „głupstwo” jest dla chrześcijan?

Masz na myśli chrześcijan ogólnie, wszystkich, którzy sami się tak nazywają, czy też tylko tych prawdziwych? Dla tych prawdziwych, którzy dostępują zbawienia, dla tych jest - jak powiada Pismo - mocą Bożą. Mocą nie do tego, by sprowadzać ogień z nieba, fascynować tłumy i wywoływać sensację znakami i cudami, lecz mocą do tego, by opanować własne zmysły. Krzyż staje się więc w życiu prawdziwych uczniów Jezusa narzędziem zwycięstwa nad grzechem. Rozprawia się z pychą, z pożądliwością oczu i pożądliwością ciała. Biorąc i niosąc codziennie swój krzyż, chrześcijanin ma moc znosić bez narzekania rozmaite przeciwności, przebaczać swoim winowajcom, zapominać o krzywdach, zachować cierpliwość i miłować nawet swoich wrogów. Pismo głosi: „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami” [Gal 5,24]. Mówiąc krócej, niosąc krzyż, chrześcijanin ma moc do tego, by na co dzień postępować jak Jezus.

-Parę dni temu obejrzałeś film „PASJA” Mela Gibsona. Jakie wrażenie wywarł na tobie? Reżyser powiedział, że pragnie zmienić ludzi tym obrazem. Jak sądzisz, jaką rolę może odegrać ten film w naszym kraju?


Cieszę się, że ten film został nakręcony i tysiące ludzi może go obejrzeć. Przecież to film o naszym Zbawicielu, a do tego zrobiony w tzw. dobrej wierze. Wprawdzie moja słowiańska dusza nadwerężała się bardzo, epatowana z ekranu holywoodzkimi efektami, ale mam z tego filmu parę ważnych przemyśleń osobistych. Podzielę się z tobą tylko jedną refleksją. Kiedy patrzyłem na tę pełną potwornego cierpienia samotność Jezusa, i to w bezpośrednim otoczeniu ludzi, od których należałoby się spodziewać pomocy, życzliwości i sprawiedliwości, uświadomiłem sobie, że są w życiu prawdziwego ucznia Jezusa takie dni, kiedy nikt nie jest zainteresowany prawdą i nikt nie chce ustalać, po czyjej stronie jest słuszność. Takie dni samotności i całkowitego niezrozumienia ze strony ludzi, którzy jak opętani pragną tylko jednego: by uczeń Jezusa wreszcie upadł. Z tego filmu wyniosłem jakieś niesamowite wewnętrzne posilenie, by w takich chmurnych godzinach zachować się jak Jezus i ostać się w wierze. Jeżeli zaś chodzi o rolę tego filmu w naszym kraju, to - chociaż bardzo bym chciał, aby wywarł on na ludziach wielkie wrażenie i zmienił bieg życia tysięcy naszych rodaków - obawiam się, że zejdzie z ekranów polskich kin, nie wywołując głębokich i trwałych przemian w ludzkich sercach. Będziemy więc nadal głosić ewangelię, siać Słowo, bo ten film nas w tym nie wyręczy.

-Centrum Chrześcijańskie Nowe Życie mieści się w budynku byłego kina, w którym kiedyś również była świątynia. Możesz opowiedzieć coś o tym?


Tak. Z tego co wiemy, przed drugą wojną światową i krótko po niej była to garnizonowa kaplica ewangelicka. Potem, gdy ewangelicy wyjechali, została przerobiona na kino, które działało aż do czerwca 2002 roku. Na około 8 miesięcy przed zamknięciem kina nabrałem silnego przekonania, aby umówić się z prezesem spółki kinowej na rozmowę i poprosić go wynajęcie nam sali kina ZNICZ w Gdańsku na coniedzielne nabożeństwa naszego zboru. Modliłem się przy tym, aby Bóg potwierdził ten plan poprzez zgodę prezesa na wynajem za naprawdę niską opłatę. Kiedy dwa tygodnie później otrzymałem telefon z informacją, że możemy zgromadzać się tutaj w każdą niedzielę, wiedziałem, że jest to wolą Bożą, abyśmy pozostawili już ciasną salkę wynajmowaną od spółdzielni mieszkaniowej i przeszli do tej dawnej kaplicy. Pierwsze nasze nabożeństwo odbyło się tutaj 6 stycznia 2002 roku, a już pół roku później, dokładnie 14 czerwca kino ZNICZ zostało ze względów ekonomicznych całkowicie zamknięte. Od tego czasu jesteśmy jedynymi użytkownikami tego obiektu. Powoli nabiera on wewnątrz coraz więcej wyglądu kaplicy i jako zbór czujemy się w nim coraz lepiej. W ciągu tych dwóch lat funkcjonowania zboru w nowym miejscu kilkakrotnie zostałem utwierdzony w przekonaniu o słuszności tamtej decyzji. Między innymi w trakcie codziennej, porannej modlitwy w kaplicy wyraźnie odczułem, że Pan wydał nam to miejsce niczym Kanaan, który zamieszkany jeszcze przez tamtejsze narody pogańskie, został wydany przez Boga w ręce Izraelitów. Musieli wszakże ruszyć i objąć tę ziemię w posiadanie. Czy nasz zbór nabędzie ten obiekt na własność i przywróci tej dawnej kaplicy jej pierwotne przeznaczenie? Modlę się o to i będę posłusznym, uważnie słuchającym sługą Pana, aby wykonać wolę Bożą także w tym względzie. Moim marzeniem jest, aby ta dawna kaplica ewangelicka stała się prawdziwym sanktuarium Słowa Bożego w Gdańsku.

-Dziękuję za rozmowę.

***

Od 2014 roku prawdziwym sanktuarium Słowa Bożego w Gdańsku jest wyremontowany budynek starej wozowni na Olszynce.

Tutaj cała historia Bożych cudów w historii II zboru Kościoła Zielonoświątkowego w Gdańsku:

fotki 2021r.