wtorek, 1 czerwca 2021

Czy liberalne chrześcijaństwo ma sens? | Mirek Kulec

Gdańsk, 20 stycznia 2004r.


Powiedz Mirek, czy uważasz się za świętego?

Zgodnie z obłudną skromnością, jaka jest w poważaniu w naszym kraju, powinienem zacząć machać rękami i krzyczeć, że absolutnie nie jestem świętym człowiekiem!!! U nas świętość kojarzy się z zapachem kadzideł, jakąś atmosferą, czymś poetycko-religijnym, ale to nie jest świętość. Jednak biada mi, jeśli sam bym się za świętego uważał w oparciu o coś, co czynię, czym jestem lub co mi się wydaje. Mamy być świętymi w naszym postępowaniu, życiu, a wszystko to w Chrystusie. Słowo Boże nazywa Kościół zgromadzeniem świętych. Święty oznacza oddzielony, nie pachnący, miły lub z pociągłą twarzą i oczami w górę... ale zwyczajnie oddzielony od świata, zła, grzechu. Święty to żyjący dla Boga, oddzielony tylko dla Niego. W takim pojęciu jestem świętym i ty nim jesteś, choć codziennie się uświęcamy, co oznacza naśladowanie i upodabnianie się do Chrystusa Pana. Lepiej już uświęcić się nie da. Podsumowując twoje pytanie, jestem świętym z wadami, mam zalety nieba i wady świata, Jezus jest mym Panem i bardzo mnie zmienił przez te lata; to jednak jeszcze nie koniec.

Jesteś misjonarzem, kaznodzieją, nauczycielem Słowa Bożego, kapelanem więziennym. Jeździsz po świecie, głosisz ewangelię. Zwiedziłeś północ, południe, wschód i zachód. Twoje kazania na kasetach przechodzą z rąk do rąk; czytane i przekazywane są w internecie. Jaki jest Twój stosunek do uznania, do sławy; jeżeli tak to można nazwać? Pytam o to, tym bardziej, że kilkanaście lat temu byłeś „harlejowcem”, który żył od imprezy do imprezy; a jedyne wyjazdy poza miasto to wyprawy motorowe z kumplami na koncerty.

Pozwól, że obedrę najpierw twoje pytanie z romantyczności, która może być zwodnicza i próbuje być legendarna. Mało było tych motorowych wypraw, mało wolności i nie byłem „harlejowcem” w tym amerykańskim sensie. Byłem pijakiem, wszetecznikiem i słuchałem złych ludzi, samemu czyniąc zło, przynajmniej tak to wygląda, gdy patrzę dziś na to oczyma Słowa Bożego. Własne wygody, egoizm, grzech były tym, co mnie cieszyło, ale ktoś miał odwagę głosić mi Pana Jezusa. Bez zmrużenia oka oddałem motocykle, pozbyłem się starej muzyki i przefiltrowałem kumpli głoszoną im ewangelią. To z tego narodziło się to, co stało się moją służbą i szczęściem. Nie uważam się za sławnego czy za jakąś gwiazdę chrześcijańską. Wielu z tych, którzy mnie adorują, to ludzie, którym głównie podoba się, że powiedziałem coś mocno przeciw czemuś, komuś lub coś krytykowałem. Tacy „fani” stają się jednak największymi wrogami człowieka, gdy moje słowa zaczynają dotyczyć ich samych. Wtedy okazuje się, że znają też moje wady, ale skrupulatnie nic o nich nie mówili, póki byłem politycznie poprawny i mówiłem to, co chcieli. Przykro mi, że wiele mojej popularności wynika z krytyki i głupoty pewnych wypowiedzi. Pan Jezus to już zmienił, o czym mówiłem w kazaniu pt. „Przypowieść o zagubionej owcy”. Można tego kazania wysłuchać w zasobach Radia Pielgrzym. Nie chcę być jednak skrajny w tym, co o sobie teraz mówię i z przyjemnością powiem, że ogromną radość sprawiają mi świadectwa ludzi, których życie uległo zmianie, oczy zostały otwarte lub wszystko oddali Bogu po jakiejś z mych usług. Jeśli ktoś taki czyta ten wywiad, niech wie, że mogę powiedzieć tylko jedno: Chwała Panu Jezusowi. Umiem już rozpoznawać motywy tych zakochanych w Panu ludzi zbudowanych głoszonym Słowem i to, co widzę, bardzo różni się od tego, o czym mówiłem wcześniej. Dzięki za nich Bogu, ich zachęta jest dla mnie drogocenna.

W twoim nauczaniu często przewijają się takie tematy, jak: dyscyplina, posłuszeństwo, świętość, pasja, oddanie. Krótko mówiąc, „promujesz” radykalne chrześcijaństwo. Czy wobec tego liberalne chrześcijaństwo oddala człowieka od Boga?

Używając tu twojego określenia, promuję zdrowy Kościół, który nie istnieje bez tego, co powiedziałeś. Nie jest mi wszystko jedno, że zborownik X wierzy, że Duch Święty to Bóg, zaś zborownik Y mówi, że to kosmiczna siła. Nie mogę pogodzić się, że tak wielu pastorów w radzie zboru nie ma wsparcia i przyjaciół, a jedynie konkurencję i krytykę. Nie potrafię zrozumieć tajnych herbat i biegania z pocieszeniem do ludzi, którzy niszczą jedność zboru, grając ofiary samotności i odrzucenia. Zawsze ten sam scenariusz. Diabeł i to pokolenie nienawidzi słów o dyscyplinie, lojalności i przyjaźni. Czy liberalne chrześcijaństwo istnieje? Jeśli tak, jest tak samo „dobre” jak chrześcijańska joga, chrześcijańskie piwo, chrześcijańskie kung-fu i inne „żaborybogady teologiczne” naszych czasów.

Czy dążenie do profesjonalizmu przeszkadza w chodzeniu w Duchu Świętym?

Kochany Piotrze, nie mam pojęcia. Mam sobie wiele do zarzucenia i niewiele udało mi się rzeczy zrobić profesjonalnie. To, co mi się udało, było bardziej wynikiem Bożej doskonałości i łaski niż mojej poprawności.

Ostatnio w naszym kraju były robione testy  inteligencji. Powiedz, czy jest jakiś związek między inteligencją a wiarą. Czy inteligencja ma wpływ na wiarę lub odwrotnie?

Wierzę, że Bóg daje mądrość. To nie tak, że ktoś jest inteligentny i może tego nie wypełniać wiedzą lub jest mało inteligentny, ale ma dużą wiedzę. Prawdopodobnie wiele w tym temacie nie rozumiem, lecz moja opinia jest taka: Po co Polsce dużo inteligentnych Polaków, którzy ciągle robią głupie rzeczy? Mądrość jest kluczem! Nie może to być jednak jakakolwiek mądrość, bo według Słowa Bożego jest mądrość demoniczna i mądrość od Boga, który daje nam tu taką radę w Przyp. 7,4: „Mów do mądrości: Jesteś moją siostrą, a rozum nazwij przyjacielem”. Słowo siostra wskazuje na tego samego Ojca; to musi być mądrość od Boga.

Czym się różni mówienie o Bogu od mówienia od Boga?

Można słyszeć wiele słów, ale gdy Pan czymś cię dotyka w kazaniu i to przeszywa cię, chodzisz z tym, inni się dziwią, co ci się stało? A ty wiesz: tak... to był Pan, przemówił do mnie!!! Czy czułeś coś takiego? Oto kaznodzieja stał się Bożym narzędziem, Bóg go użył. Jeśli choć raz czegoś takiego doświadczyłeś, pragniesz, by zawsze już Słowo Boże, które jest głoszone, dotykało różnych dziedzin twojego życia. To właśnie jest mym pragnieniem i marzeniem. Tak bardzo bym chciał, o to się modlę, by Słowo Boże, które głoszę, było dla ludzi takim głosem, wyzwaniem, czasem balsamem, czasem zaś taranem; by było tym, czym chce je mieć Pan. Nie chcę głosić zdechłych kazań, poprawnych politycznie i merytorycznie, słówek do ludzi patrzących na zegarki. Co jeszcze mogę powiedzieć? Faryzeusze mówili o Bogu, Jezus mówił od Boga - to chyba taki najbardziej widoczny obraz tego, o co mnie pytasz; choć bywało, że Bóg dawał słowa, o których oni sami nie wiedzieli, że są prorocze.

Czy chrześcijaństwo to naiwność?

Nie, to wiara w to, co powiedział Bóg. Choć jeśli nasze standardy są świeckie, to naiwna będzie się wydawać cała Biblia. To jednak nie mój problem, wolę umrzeć uznany za głupca przez świat niż przez Kościół Jezusa. Podam ci przykład takiej naiwności i sam określisz, czy to naiwność. Swego czasu na Ukrainie była konferencja dla duchownych. Jeden z moich przyjaciół mówi: „Ja nie będę wracał dziś autobusem”. To było około jedenastej wieczorem. Jakoś tak był pobudzony, że chciał iść przez miasto na piechotę. W pewnym momencie widzi młodą dziewczynę zapłakaną. A że on jest takim człowiekiem o dobrym, kochającym sercu, podszedł do niej i spytał: „Czemu ty płaczesz? Co się stało?” Ona mówi: „Odejdź, ty i tak nie możesz mi pomóc” On nie ustąpił i mówi: „Powiedz, o co chodzi? Na pewno możemy coś wymyślić”. On miał takie radosne podejście do życia, wiedział, że Bóg żyje. Ona spojrzała na niego i mówi: „Słuchaj, jeżeli ty chcesz mi pomóc, to daj mi pieniądze”. A nie była to ani narkomanka, ani alkoholiczka. On się pyta: „Po co ci te pieniądze?” Ona mówi: „Słuchaj! Tej albo następnej nocy, dziś albo jutro moje dziecko odejdzie na zawsze. Moja córka umiera. Ma raka.” To była trzyletnia dziewczynka, która nie mówiła, nie chodziła; lekarze stwierdzili, że umiera na nowotwór. Gdy choroba dochodzi do szczytu, przed samą śmiercią następuje potężny ból. To dziecko po nocach niesamowicie krzyczało, wyło. Ojciec dziecka ich porzucił, a ta młoda matka wynajęła malutkie mieszkanko. Najpierw sprzedała meble, za które kupiła środki przeciwbólowe, potem sprzedała telewizor, radio i już nie miała nic. I mówi: „Jak mi dasz pieniądze, to mi pomożesz.” A on mówi: „Wiesz co, jest pewien problem. Ja nie mam pieniędzy, ale znam uzdrowiciela, który może uzdrowić twoje dziecko” Ona pyta: „Jaki uzdrowiciel? Ja nie mam pieniędzy na tych uzdrowicieli, mnie nie stać na żadnego uzdrowiciela”. „Ten uzdrowiciel, którego ja znam, nie zechce twoich pieniędzy, ale on zechce, żebyś mu dała całe swoje życie” - odpowiada. Wtedy podzielił się z nią po raz pierwszy ewangelią. Ona go spytała, czy taki Bóg istnieje, czy on poważnie mówi o takim Bogu. Ona nigdy nie słyszała o Jezusie i mówi: „To ja chcę się pomodlić do tego Boga. Dokąd to trzeba iść, żeby się pomodlić do tego Jezusa twojego?” On mówi: „Tutaj nawet na ulicy możesz się do Niego pomodlić”. I ona uklękła i modli się: „Panie Jezu, jeżeli to jest prawda, co ten człowiek o Tobie mówi, to idź tą drogą prosto, skręć w lewo, zobaczysz białą oficynę. Wejdź na pierwsze piętro, tylko nie gniewaj się - tam już nic nie ma, ja już wszystko sprzedałam, ale na podłodze znajdziesz malutkie dziecko. Jeżeli Ty ją możesz wyleczyć, to ja Ci dam moje życie”. Na drugi dzień, kiedy zaczynaliśmy niedzielne nabożeństwo, ona już była pierwsza za kazalnicą i opowiedziała całą historię choroby swojej córeczki i na koniec mówi: „Wczoraj wieczorem po tej krótkiej modlitwie wróciłam do domu i po raz pierwszy w życiu zobaczyłam swoje dziecko stojące na środku naszego mieszkania, które powiedziało: „Mamo, On tutaj był” Dziecko mówi i chodzi, do dziś żyje i są (razem z matką) członkami kościoła w Sarnach.


Wiem, że znasz jeszcze wiele takich przykładów, w których naiwność, słabość, pokora oraz proste posłuszeństwo Słowu Bożemu okazały się być cechami prowadzącymi do zwycięstwa w wielu dziedzinach życia.

Mam takiego przyjaciela - Igora. Gdy go poznałem, był więźniem odsiadującym wyrok za zabójstwo w więzieniu w Estonii, gdzie byłem kapelanem. Przychodził na nasze nabożeństwa, ale widzieliśmy, że nic go nie rusza, był obojętny na Słowo Boże. To był „nożownik”. Gdy jego dziewczyna zaszła w ciążę (miała szesnaście lat, on około dwudziestu) wzięli ślub. To małżeństwo było raczej z przymusu. Kiedy któregoś dnia wracał z pracy, zastał swoją żonę z innym mężczyzną. Bez namysłu oderżnął mu głowę nożem i obiecał żonie, że jej też to zrobi. Został aresztowany i skazany, ale po paru latach wyszedł za dobre sprawowanie. Sąd uwzględnił, że tej zbrodni dokonał w przypływach nerwów, że to jego żona go zdradzała itd. Ona w tym czasie rozwiodła się i ponownie wyszła za mąż za innego człowieka. Podczas pobytu w więzieniu przysiągł sobie, że kiedy wyjdzie, zarżnie swoją żonę, jej męża i na końcu sobie odbierze życie. Po wyjściu na wolność zaczaił się pod blokiem, w którym mieszkali. Kiedy jej mąż wracał z pracy, poszedł za nim, wepchnął go do mieszkania, poderżnął mu gardło nożem, potem jej poderżnął gardło i już nie zdążył siebie zabić - został zatrzymany przez ludzi, aresztowany przez policję i osadzony na wiele lat w więzieniu. Tam zasłynął z tego, że się rzucał z nożem na każdego, kto do niego podszedł. Zawsze miał jakąś zaostrzoną broń przy sobie. Pewnego razu rzucił się na człowieka, który potem stał się chrześcijaninem i który mu to wybaczył, i który opowiadał mu o Chrystusie. Igor zaczął przychodzić do nas. Słuchał, ale nigdy go to nie ruszało. W efekcie doszedł do takiego dziwnego stanu religijnego - czytał Biblię, ale był naszym przeciwnikiem. Bardzo nas krytykował, był wielką przeszkodą dla nas, nie było z niego żadnego pożytku, chociaż posiadał taką religijną znajomość prawd. Pamiętam, któregoś dnia mówiłem kazanie o radości w Chrystusie, a on nagle przerywa mi i pyta, czy może coś powiedzieć. Bałem się mu odmówić. Wyszedł na środek i mówi: „Czy ja mogę coś zrobić? Całą noc czytałem tę małą książkę, którą mi daliście...” - daliśmy mu taką gedeonicką ewangelię. Spojrzał na nas i z taką dziecinną naiwnością mówi dalej: „Czy wy wiecie, że ja jestem grzesznikiem?” Ja mu mówię: „Staraliśmy się ci to powiedzieć cały czas”. On mówi dalej: „Czy wy wiecie, że ja jestem podłym człowiekiem, że ja tylko krzywdę sieję? Czy wy widzicie, że moje życie to tylko pustynia?” To było niezwykłe, widać było, że Bóg tego człowieka dotknął i oświecił. I pyta: „Czy mogę coś zrobić?” i wyszedł. Tu muszę ci jedną rzecz wyjaśnić. W więzieniu istnieją tak zwane „kasty”. On należał do tej najwyższej kasty - trzymał się z takimi mafiozami więziennymi. Potem są tacy już mniej groźni więźniowie. To tak w dół idzie aż do homoseksualistów, gwałcicieli itd. W kościele, żeby nie zaogniać sytuacji, więźniowie z tych niższych kast siadali z przodu, a ci z wyższych zajmowali głównie ostatnie rzędy - przychodzili i wychodzili kiedy chcieli. Oni czasami czuli potrzebę pójścia do kościoła - wchodził taki, posiedział chwilę dumny i wychodził. Wracając do Igora, kiedy wrócił, przyniósł ze sobą miednicę i ręcznik. To było dla nas niezwykłe. My takich rzeczy, tego typu celebracji nie nauczaliśmy i nie praktykowaliśmy. On podszedł i uklęknął przy pierwszym rzędzie, gdzie siedzieli więźniowie z tych najniższych kast, ściągnął im buty i zaczął im myć nogi. A to były takie naprawdę śmierdzące, brudne nogi - to były nogi więźnia. Zaczął je myć każdemu własnymi rękami i powiedział: „Tak zrobił Jezus, ja tak przeczytałem i stwierdziłem, że dopóki tego nie zrobię, nie będę mógł iść za moim Jezusem” Taki był początek. Potem stał się jednym z tych, którzy głosili ewangelię więźniom. I wiem, że wyszedł na wolność i żyje do dziś innym życiem i już nigdy nie wróci do tamtego świata. Oni naiwnie - jak mówisz - uwierzyli Panu Jezusowi. Dla mnie żaden z tych ludzi nie był naiwny. Każdy z nich skoczył na głęboką wodę wiary, by przekonać się, że Jezus był obok. Świat uznaje to za naiwność, ale oni wierzą w UFO, żyły wodne, czarnego kota i piątek trzynastego. Oto naiwność!!! Iść do czarowników, trwać w horoskopach, pukać w nie malowane drewno itd. Popatrz na te wszystkie gazetki dla kobiet i młodzieży. Są pełne diabelskich kłamstw i nikt im nie mówi, że to jest prawdziwa naiwność. Wierzyć w Chrystusa, który jest Zbawcą, lekarzem, moim Bogiem, to nie jest naiwność. Bóg nazywa to wiarą.

W wielu miejscach na świecie z determinacją i pasją opowiadasz o żyjącym Bogu. Powiedz, czy czasem czujesz, że nic z tego, co mówisz, nie dociera do nikogo? Czy czasem odczuwasz samotność, masz wątpliwości?

Byłem już w różnych sytuacjach. Wielkim wsparciem jest dla mnie Gosia, moja żona - zawsze łagodna i dobra; choć czasem do bólu szczera, gdy widzi jakąkolwiek nieścisłość w tym, co mówię i robię. Tak, czasem bywałem samotny, miałem żal do ludzi, ale dziś wiem, że mi to pomogło, pozwoliło stać się dojrzalszym w służbie i lepiej zrozumieć ludzi, a mniej ich krytykować.

Obecnie Trójmiasto oblepione jest plakatami reklamującymi targi pn: „Od wahadełka do gwiazd”, Czy jako chrześcijanin bałbyś się wejść na taką imprezę?

Nie boję się takich imprez. Wierzę, że inaczej by wyglądała sytuacja w Polsce, gdyby chrześcijanie, widząc taki plakat lub mając w książce telefonicznej kontakt do wróżek i czarownic, dzwonili do nich, głośno i wyraźnie używając Słowa Bożego ostrzegali, czym naprawdę to jest. Modlitwa Kościoła już niejedno takie spotkanie położyła. Czy możemy sobie wyobrazić wróżkę, która ma dziennie trzy telefony od uprzejmych, mówiących do niej zdecydowanie i z miłością ludzi? To muszą być ludzie, którzy wiedzą, co mówią i którzy nienawidzą diabła. Poznanie tych spraw można mieć przez wykłady i choć minimalne zainteresowanie problemami innych. Nienawiść do diabła zapewnia nam nasza miłość do Chrystusa. Odradzam takie dzwonienie i dyskusje ludziom o dwulicowym życiu i nerwowym, którzy nie potrafią rozmawiać.

Ostatnie pół roku mieszkałeś w Gdańsku z rodziną. Jak wspominasz ten pobyt?

Po roku modlitwy o Boże prowadzenie przeniosłem się do Gdańska; z pastorem Marianem wiedzieliśmy, że to czas od Pana, by teraz razem służyć Mu w tym miejscu. Dziś bez zastanowienia zrobiłbym to samo. Myślę, że popełniłem też pewien błąd. Uważałem, że będzie tak, jak było zawsze, czyli że zostaniemy tu minimum dwa lata. W Gdańsku mieszkaliśmy pięć miesięcy i zobaczyłem, że czas wracać. Wraz z pastorem czułem, że muszę powiedzieć zborowi o tej decyzji i wyjechać z Bożym błogosławieństwem i podobnie jak miło mnie tu przyjęto, tak też odprawiono mnie do dalszej służby. Pobyt w Gdańsku był dla mnie wspaniałą szkołą. Wiele nauczyłem się dzięki postawie pastora Mariana Biernackiego, zrozumiałem nowe rzeczy o Kościele. Pozwoliło mi to też zrozumieć, że bez względu na miejsce, Kościół ma podobne radości i troski. Wielu ludzi w zborze „Nowe Życie” stało się dla mnie prawdziwymi przyjaciółmi, pokochałem ich i z radością zawsze będę tu wracał, aby głosić Słowo Boże, dopóki Pan pozwoli. Teraz w naszym życiu nastąpił kolejny rozdział. Chcę nadal wiernie służyć Panu i pozwalać, by nas prowadził. Czasem tak wspominam i myślę o tych wszystkich miejscach...Moskwa, Mińsk, Tallin, Szwecja, Kaukaz, i tak wiele innych miejsc, te wszystkie lata w Chełmie. Co dalej? Wiem, że Pan jest Bogiem wiernym i pełnym miłosierdzia. Dziękuję za wszystko i chcę być gotowy do dalszej drogi, gdziekolwiek jeszcze mamy być.

Dziękuję za rozmowę.


Mirosław Kulec – Ewangelista, obecnie pastor KZ Filadelfia, wcześniej pastor Zboru Braterskiego w Hradku (Gródku) nad Olzą, poprzednio pastor zboru KZ w Chełmie.