sobota, 3 kwietnia 2021

Modląc się na łące | Marian Biernacki


Gdańsk, 10 marca 2004 r.

-Jesteś pastorem zboru zielonoświątkowego „Nowe Życie ”, Co oznacza ta nazwa? Czy każdy człowiek, który wierzy w Boga, żyje takim „nowym życiem”?

Nazwa zboru „NOWE ŻYCIE” wskazuje, że każdy członek naszej społeczności powinien być odrodzonym z Ducha Świętego człowiekiem i na co dzień prowadzić nowe życie z Jezusem. Mówi o tym Pismo Święte w Liście do Rzymian 6,3-4: „Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili”. Jeszcze dobitniej wyraża tę myśl Drugi List do Koryntian 5,17: „Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe”. Nie tyle tu chodzi nawet o nazwę zboru, co bardziej o sam fakt bycia człowiekiem wierzącym w Jezusa Chrystusa. Bardzo wielu ludzi wyznaje wiarę w Boga, lecz pozostaje to bez większego wpływu na ich praktyczne życie. Taka wiara - bez uczynków - jest martwa i nie prowadzi do zbawienia. W tym sensie nawet demony - jak naucza Biblia - wierzą w Boga i drżą, bo wiedzą, jakie jest ich przeznaczenie. Prawdziwa wiara wyraża się posłuszeństwem Słowu Bożemu, codziennym wstępowaniem w ślady Syna Bożego. Nie mam prawa wypowiadać się o ludziach należących do innych zborów i społeczności, ale ze smutkiem muszę powiedzieć, że nie każdy, kto należy do naszego zboru, żyje takim „nowym życiem”. Wciąż mamy ty takie osoby, które jeszcze nie przeżyły nowego narodzenia. Pan powiedział kiedyś do zboru w Sardes: „Masz imię, że żyjesz, a jesteś umarły” Te słowa wyjątkowo pasują do tych, którzy mimo przynależności do zboru „NOWE ŻYCIE” wciąż żyją po staremu. Jest jednak nadzieja! Wierzę, że Duch Święty pewnego dnia tak dotknie te martwe duchowo osoby, że również one poznają smak nowego życia! Jako sługa Pański w tym kierunku staram się pracować zgodnie z wezwaniem z Drugiego Listu do Tymoteusza 2,24-26: A sługa Pański nie powinien wdawać się w spory, lecz powinien być uprzejmy dla wszystkich, zdolny do nauczania, cierpliwie znoszący przeciwności, napominający z łagodnością krnąbrnych, w nadziei, że Bóg przywiedzie ich kiedyś do upamiętania i do poznania prawdy i że wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli”.

-Taka zmiana nastąpiła też w twoim życiu...

Wszystko zaczęło się, gdy byłem młodym chłopcem. Bardzo chciałem poprowadzić moje życie w jakimś sensownym kierunku. Poszukiwałem. Czytałem dużo książek, na ile pozwalał na to czas i biblioteka wiejskiej szkoły na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Angażowałem się też w życie miejscowej parafii rzymskokatolickiej. Wtedy moja mama zetknęła się z zielonoświątkowcami. Poszliśmy razem na nabożeństwo wiejskiego zboru w Hniszowie. Tam zobaczyłem, na czym polega prawdziwa wiara w Boga. Uwierzyłem w Jezusa Chrystusa i powierzyłem w Jego ręce całe swoje życie. Narodziłem się na nowo i zacząłem doświadczać niezwykłych rzeczy. Z jednej strony - odrzucenia, wyśmiania, pogardy i prześladowania ze strony katolickiego otoczenia, a z drugiej bliskości Boga, zupełnie nowego wymiaru modlitwy, wielkiej radości duchowej, cudów oraz wspaniałego smaku składania świadectwa o Panu Jezusie. W atmosferze tych przeżyć stało się dla mnie jasne, jak chcę przeżyć moje życie. Modląc się sam na łące, złożyłem swoje życie w ofierze Panu Jezusowi i powiedziałem, że pragnę być Jego sługą, że chciałbym głosić Słowo Boże. Wierzę, że Bóg potraktował poważnie to młodzieńcze zgłoszenie. Od tamtego czasu nie należę już do siebie. Pan naprawdę za jął się moim życiem. Od tamtych dni już przeszło trzydzieści lat doświadczam Jego łaski. Bóg daje mi pracę na niwie Pańskiej, a jednocześnie poddaje rozlicznym procesom, aby wykształtować we mnie obraz Syna Bożego. Gdy pytasz o zmiany w moim życiu, to pozwól, że odpowiem słowami, które podobno wypowiedział kiedyś autor pieśni „Cudowna, Boża łaska...”: „Wiem, że nie jestem jeszcze taki, jakim powinienem być. Nie jestem też taki, jakim chciałbym być. Lecz wiem, że nie jestem już taki, jakim byłem”. Innymi słowy, jestem w trakcie zmian. W bojaźni Bożej pragnę żyć, pracować i dalej się zmieniać, aby Jemu się podobać.

-Nawrócenie zatem nie jest naturalnym zjawiskiem. Człowiek z natury raczej ufa sobie niż Bogu, a przynajmniej łatwiej i wygodniej jest ufać sobie. Na ile nawrócenie jest ingerencją Boga, a na ile decyzją człowieka?

Nauczyłem się kiedyś od dobrych nauczycieli, że prawdziwe nawrócenie jest zarówno darem Bożym, jak też obowiązkiem człowieka. Żaden człowiek nie może sam się nawrócić do Boga. Czasem - owszem - nawraca się do moralnego życia, do zboru, do dobrej pracy, do własnej rodziny itd. Ten naturalny rodzaj nawrócenia jest bowiem zależny od możliwości ludzkiej natury, która mając dość złego życia, zdarza się, że postanawia sobie być „porządną”. Takim nawróceniem Bóg nie jest zainteresowany, bo nie przyprowadza ono człowieka do Boga, lecz w istocie jeszcze bardziej buduje ludzką pychę. Prawdziwe nawrócenie do Boga jest poza zasięgiem naturalnych możliwości człowieka, ponieważ wiąże się ze śmiercią starej natury i nowym narodzeniem z Ducha Świętego. Człowiek musi być zrodzony z Boga, aby stał się myśli Chrystusowej i mógł mieć społeczność z Bogiem. Coś takiego może być i jest wyłącznie darem łaski Bożej. Rola człowieka w jego prawdziwym nawróceniu polega więc na tym, że nie zaczyna on wszystkiego od własnych postanowień i wysiłków, tylko pokornie przychodzi pod krzyż, wyznaje swoje beznadziejne położenie i zaczyna błagać Boga o dar nawrócenia. Sam się nie może nawrócić, ale też gdy zda sobie sprawę ze swego położenia, nie wolno mu pozostawać biernym. Ma przed sobą wielkie zadanie: Błagać Pana o zmiłowanie! „Każdy, kto będzie wzywał imienia Pańskiego, zbawiony będzie” [Dz 2,21].

-Napisałeś książkę pt. „Jak nauczyłem się Chrystusa”. Skąd ten tytuł?


Tytuł tej książki nawiązuje do wypowiedzi św. Pawła z Listu do Efezjan 4,20, który w obliczu silnych wpływów pogaństwa przypomina tamtejszym wierzącym, na czym polega prawdziwe naśladowanie Chrystusa. Ludzie miewali i mają swoje własne, coraz bardziej dopasowane do ich naturalnych pragnień koncepcje życia chrześcijańskiego. Krok po kroku zmierzają w złą stronę, w imię Chrystusa robiąc rzeczy, których Pan nigdy by nie zrobił. „Ale wy nie tak nauczyliście się Chrystusa” uprzytamnia nam Słowo Boże. Zawarte w tej książce kazania i artykuły są moim osobistym świadectwem tego, jak ja nauczyłem się Chrystusa. Chciałem, aby czytelnik sięgający po tę książkę mógł poznawać Chrystusa, a jednocześnie - jak to ujął św. Paweł - „zrozumieć moje pojmowanie tajemnicy Chrystusowej” [Ef 3,4]. Niektórzy chrześcijanie boją się ujawniać swoje poglądy i przekonania, bo to może bardzo ograniczyć możliwości poruszania się i działania w tak zróżnicowanym przecież świecie chrześcijańskim. Na przykład jasne określenie stanowiska w kwestii tzw. „ewangelii sukcesu” skutkuje tym, że jestem „persona non grata” w środowiskach ruchu wiary, ale za to bliski tym wierzącym, którzy „nauczyli się Chrystusa” w sposób podobny do mojego. Uważam, że ludzie mają prawo wiedzieć, z kim naprawdę mają do czynienia. Chcę być czytelny dla swojego otoczenia. „Wszak nawet przedmioty martwe, które dźwięk wydają, jak piszczałka czy cytra, gdyby nie wydawały tonów rozmaitych, to jak można by rozpoznać, co grają na flecie, a co na cytrze? A gdyby trąba wydała głos niewyraźny, któż by się gotował do boju?” [1Ko 14,7-8]. Ta książka nie rozchodzi się więc jak ciepłe bułeczki. Niektórzy wcale jej nie chcą. Mówi się: trudno. Moim powołaniem nie jest to, by zadowalać ludzi. Chcę i muszę wiernie zwiastować ewangelię Chrystusową.

Czy psychologia jest pomocna w życiu chrześcijanina?

Pozwól, że zacznę od prostej ilustracji. Kilka dni temu jednemu z naszych braci popsuł się samochód. Poprosił mnie o pomoc. Polegała ona na tym, że wziąłem go na hol i zaciągnąłem do warsztatu samochodowego. Tam mu ten samochód naprawili. Można powiedzieć, że mu pomogłem, ale czy naprawdę? Faktycznie pomógł mu dopiero mechanik w warsztacie, który zlokalizował problem i go usunął. Z chrześcijańskiego punktu widzenia psychologia jest pożyteczna, jeśli pełni rolę takiej linki holowniczej przyciągającej nas do Boga. Dysponuje przecież wiedzą i środkami pozwalającymi odpowiednio „zahaczyć” ludzką duszę, aby przyprowadzić ją do miejsca rzeczywistej pomocy, a ta następuje wyłącznie u stóp Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Tak przynajmniej wierzy prawdziwy chrześcijanin. Jakże byś się uśmiał, gdybym twierdził, że samym holowaniem usunąłem problem zepsutego samochodu. A tak, niestety, coraz więcej ludzi myśli o użyteczności psychologii. Martwi mnie zwłaszcza to, że także wielu chrześcijan zaczyna w niej upatrywać nadzieję na rozwiązanie swoich problemów. Nawet się nie zorientują, jak popadną w - można by powiedzieć, że zabawny, gdyby nie był żałosny - sposób na podróżowanie: Wprawdzie we własnym pojeździe”, ale na holu psychologa. [Co za zbieżność i gra słów! Sam jestem zaskoczony!] Zauważ, że coraz więcej ludzi w tzw. cywilizowanym świecie już nie potrafi obejść się bez wizyty u psychologa, ale że i chrześcijanie dają się brać na taki hol - to mnie smuci. Mamy przecież takie wspaniałe środki jak modlitwa, słuchanie Słowa Bożego i społeczność świętych. Gdy coś się w życiu psuje, możemy upaść przed Panem na kolana, wypłakać się, opowiedzieć Jezusowi o problemie. „Przystąpmy tedy z ufną odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze” - wzywa nas Słowo Boże w Liście do Hebrajczyków 4,16. Nie ma takiego dziecka Bożego, które gdy naprawdę weźmie swój krzyż i ukorzy się przed Ojcem, zostanie przez Niego odesłane jeszcze do psychologa. Biorąc pod uwagę nasze kręgi chrześcijańskie, psychologa potrzebuje taki człowiek, który bez krzyżowania starej natury chciałby być dobrym i szczęśliwym chrześcijaninem. W takim przypadku wtedy wszystko już zależy od tego, na jakiego psychologa ów człowiek natrafi. Dobrze, jeśli będzie to psycholog wierzący w Boga. Wkrótce razem będą się modlić. Lecz jeśli nie, to nieodrodzony z Ducha Świętego psycholog tak zajmie się chorą duszą chrześcijanina, tak ją dowartościuje, że w wyniku szeregu wizyt taki człowiek będzie się cieszył, że znowu „jedzie”, a przy tym nawet nie będzie dostrzegał, że z przodu przed nim jest jakaś lina, która decyduje o tempie i kierunku jego podróży.

-Apostoł Paweł powiedział, że mowa o krzyżu jest głupstwem dla tych, którzy giną. A czym to „głupstwo” jest dla chrześcijan?

Masz na myśli chrześcijan ogólnie, wszystkich, którzy sami się tak nazywają, czy też tylko tych prawdziwych? Dla tych prawdziwych, którzy dostępują zbawienia, dla tych jest - jak powiada Pismo - mocą Bożą. Mocą nie do tego, by sprowadzać ogień z nieba, fascynować tłumy i wywoływać sensację znakami i cudami, lecz mocą do tego, by opanować własne zmysły. Krzyż staje się więc w życiu prawdziwych uczniów Jezusa narzędziem zwycięstwa nad grzechem. Rozprawia się z pychą, z pożądliwością oczu i pożądliwością ciała. Biorąc i niosąc codziennie swój krzyż, chrześcijanin ma moc znosić bez narzekania rozmaite przeciwności, przebaczać swoim winowajcom, zapominać o krzywdach, zachować cierpliwość i miłować nawet swoich wrogów. Pismo głosi: „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami” [Gal 5,24]. Mówiąc krócej, niosąc krzyż, chrześcijanin ma moc do tego, by na co dzień postępować jak Jezus.

-Parę dni temu obejrzałeś film „PASJA” Mela Gibsona. Jakie wrażenie wywarł na tobie? Reżyser powiedział, że pragnie zmienić ludzi tym obrazem. Jak sądzisz, jaką rolę może odegrać ten film w naszym kraju?


Cieszę się, że ten film został nakręcony i tysiące ludzi może go obejrzeć. Przecież to film o naszym Zbawicielu, a do tego zrobiony w tzw. dobrej wierze. Wprawdzie moja słowiańska dusza nadwerężała się bardzo, epatowana z ekranu holywoodzkimi efektami, ale mam z tego filmu parę ważnych przemyśleń osobistych. Podzielę się z tobą tylko jedną refleksją. Kiedy patrzyłem na tę pełną potwornego cierpienia samotność Jezusa, i to w bezpośrednim otoczeniu ludzi, od których należałoby się spodziewać pomocy, życzliwości i sprawiedliwości, uświadomiłem sobie, że są w życiu prawdziwego ucznia Jezusa takie dni, kiedy nikt nie jest zainteresowany prawdą i nikt nie chce ustalać, po czyjej stronie jest słuszność. Takie dni samotności i całkowitego niezrozumienia ze strony ludzi, którzy jak opętani pragną tylko jednego: by uczeń Jezusa wreszcie upadł. Z tego filmu wyniosłem jakieś niesamowite wewnętrzne posilenie, by w takich chmurnych godzinach zachować się jak Jezus i ostać się w wierze. Jeżeli zaś chodzi o rolę tego filmu w naszym kraju, to - chociaż bardzo bym chciał, aby wywarł on na ludziach wielkie wrażenie i zmienił bieg życia tysięcy naszych rodaków - obawiam się, że zejdzie z ekranów polskich kin, nie wywołując głębokich i trwałych przemian w ludzkich sercach. Będziemy więc nadal głosić ewangelię, siać Słowo, bo ten film nas w tym nie wyręczy.

-Centrum Chrześcijańskie Nowe Życie mieści się w budynku byłego kina, w którym kiedyś również była świątynia. Możesz opowiedzieć coś o tym?


Tak. Z tego co wiemy, przed drugą wojną światową i krótko po niej była to garnizonowa kaplica ewangelicka. Potem, gdy ewangelicy wyjechali, została przerobiona na kino, które działało aż do czerwca 2002 roku. Na około 8 miesięcy przed zamknięciem kina nabrałem silnego przekonania, aby umówić się z prezesem spółki kinowej na rozmowę i poprosić go wynajęcie nam sali kina ZNICZ w Gdańsku na coniedzielne nabożeństwa naszego zboru. Modliłem się przy tym, aby Bóg potwierdził ten plan poprzez zgodę prezesa na wynajem za naprawdę niską opłatę. Kiedy dwa tygodnie później otrzymałem telefon z informacją, że możemy zgromadzać się tutaj w każdą niedzielę, wiedziałem, że jest to wolą Bożą, abyśmy pozostawili już ciasną salkę wynajmowaną od spółdzielni mieszkaniowej i przeszli do tej dawnej kaplicy. Pierwsze nasze nabożeństwo odbyło się tutaj 6 stycznia 2002 roku, a już pół roku później, dokładnie 14 czerwca kino ZNICZ zostało ze względów ekonomicznych całkowicie zamknięte. Od tego czasu jesteśmy jedynymi użytkownikami tego obiektu. Powoli nabiera on wewnątrz coraz więcej wyglądu kaplicy i jako zbór czujemy się w nim coraz lepiej. W ciągu tych dwóch lat funkcjonowania zboru w nowym miejscu kilkakrotnie zostałem utwierdzony w przekonaniu o słuszności tamtej decyzji. Między innymi w trakcie codziennej, porannej modlitwy w kaplicy wyraźnie odczułem, że Pan wydał nam to miejsce niczym Kanaan, który zamieszkany jeszcze przez tamtejsze narody pogańskie, został wydany przez Boga w ręce Izraelitów. Musieli wszakże ruszyć i objąć tę ziemię w posiadanie. Czy nasz zbór nabędzie ten obiekt na własność i przywróci tej dawnej kaplicy jej pierwotne przeznaczenie? Modlę się o to i będę posłusznym, uważnie słuchającym sługą Pana, aby wykonać wolę Bożą także w tym względzie. Moim marzeniem jest, aby ta dawna kaplica ewangelicka stała się prawdziwym sanktuarium Słowa Bożego w Gdańsku.

-Dziękuję za rozmowę.

***

Od 2014 roku prawdziwym sanktuarium Słowa Bożego w Gdańsku jest wyremontowany budynek starej wozowni na Olszynce.

Tutaj cała historia Bożych cudów w historii II zboru Kościoła Zielonoświątkowego w Gdańsku:

fotki 2021r.