czwartek, 15 lipca 2021

Neal Morse w Gdańsku - 2014r. - wspomnienia

Z okazji zbliżającej się „okrągłej” - siódmej rocznicy weekendu z Nealem Morsem w Gdańsku (19-20.07.2014r.), postanowiłem nieco powspominać to wyjątkowe dla mnie wydarzenie. Bodźcem do tego były trzy rozmowy, które popełniłem z trzema ciekawymi (przypadkowymi – nie przypadkowymi) osobami w ostatnim miesiącu: z Jarkiem B., Danielem K. i Aleksandrem.

A też taką iskrą rozpalającą tamte chwile była śmierć Janka dwa miesiące temu. Janek w tamtym czasie nawrócił się całym sercem do Chrystusa, a w przerwie między koncertami Neal ochrzcił go w Bałtyku.

Neala pomógł mi odkryć kilkanaście lat temu Tomek – przyjaciel, sąsiad, meloman i kolekcjoner, z którym znamy się już prawie 50 lat. Przyniósł wówczas nową płytę Transatlantic i, jak to mamy w zwyczaju, zanurzyliśmy swoje uszy w przesmacznych dźwiękach muzyki tych czterech mistrzów kucharskich, którzy rozbudzili nasz apetyt na progrock morso-pochodny na wiele lat. Gdy za chwilę przeglądałem książeczkę do płyty, zamurowało mnie. Jeden z muzyków, (wokal, klawisze, gitara akustyczna) dziękował tam swojemu pastorowi, swojemu Kościołowi oraz swojemu Zbawicielowi Jezusowi Chrystusowi. Od razu zacząłem poszukiwać i kosztować rozmaitych potraw tego nietuzinkowego specjalisty dźwiękowej sztuki kulinarnej. Tym bardziej że przecież wszystko, co tworzył po swoim nawróceniu w 2001 roku, zaprawione było znakomitym pokarmem duchowym.

Dziesięć lat temu, przypadkiem-nie przypadkiem poznałem Petera z Belgii, który czasem współpracował z Nealem. Peter kupił ode mnie przez Internet książkę „Śmierć Guru” i tak zaczęła się nasza znajomość (z Peterem i jego przemiłą żoną - Gosią), która trwa do dziś. Samo wydarzenie i jak do niego doszło, opisane jest w recenzji redaktora Artura Chachlowskiego, którą udostępniam poniżej. Zamieszczam także wywiad z Nealem będący efektem wspólnej pracy red. Mariusza Danielaka i red. Romana Walczaka, którzy to rozmawiali z naszym muzykiem przed koncertem w Poznańskiej Arenie, a ja w tym czasie i w tym samym miejscu rozmyślałem – jak by można było takiego gościa sprowadzić do Gdańska? Moje marzenie o rozmowie z Nealem spełniło się trzy lata później po koncercie Neal Morse Band w Opolu, na który wybrałem się z synem i przyjaciółmi. 

O mały włos mogło nie dojść do tego spotkania. Na zapleczu czekało chyba kilkadziesiąt osób, które chciały pogadać, wziąć autograf, zrobić sobie fotkę ze sławnymi muzykami. Muzycy długo nie wychodzili. Ludzie zaczęli się niecierpliwić i stopniowo opuszczali kuluary opolskiej filharmonii. Gdy już został tylko tuzin fanów zacząłem tracić nadzieję, że w ogóle zespół tu jeszcze jest. Było bardzo późno (chyba po północy) i byliśmy bardzo, bardzo głodni. Zdecydowaliśmy z przyjaciółmi, że pójdziemy gdzieś na pizzę i szybko wrócimy. Jednak w ostatniej chwili postanowiłem oszczędzić sobie tej „miski soczewicy”, bo okazja mogłaby się już nie powtórzyć (choćbym zabiegał o nią ze łzami w oczach 😏). Gdy oni poszli, za parę chwil wychodzi Neal, a Peter prowadzi go do mojego stolika. Siedzimy naprzeciw siebie. Próbuję moją słabą angielszczyzną przedstawić się i chwilę rozmawiamy. Reszta to historia. 

Gdy już został ustalony termin wydarzenia i bilet zabukowany, zaczął się trzymiesięczny okres przygotowań, który okazał się mieszanką stresu, nerwów, modlitwy, ekscytacji oraz fizycznej i psychicznej aktywności wielu ludzi. Nadszedł czas koncertu, którego fragmenty można obejrzeć tutaj:

Dodam tylko, że po każdym z trzech koncertów Neal pomagał sprzątać, zwijać kabelki, przenosić sprzęty.

Za to, co się wydarzyło chciałbym przede wszystkim podziękować Jezusowi. Bo Jego prowadzenie i obecność była cały czas odczuwana. Dziękuję też mojemu kościołowi za wsparcie (modlitewne i finansowe) i mojemu pastorowi Marianowi za otwartość, czujność i mądrość.

Dziękuję muzykom za chęci, poświęcony czas i poważne podejście. Noemi za piękny głos i poczucie humoru, Adamowi za wszechogarniający umysł i basy, Natanowi za wirtuozerię i baterię 😉, Peterowi i Gosi za muzykowanie i opowieści. Łukaszowi (fb -Śmiały) za support, w tym dwa utwory RAPowe z żywymi instrumentami.

Za tłumaczenie na koncertach: Eli i Krzysztofowi. Za przetłumaczenie tekstów wyświetlanych: Eli, Iwonie, Gosi. Dziękuję za pomoc sprzętową Adamowi, Bartkowi K., Andrzejowi W., za obsługę sprzętów: mojemu synowi Mateuszowi oraz Gabrielowi. Za pożyczenie gitary Nealowi - Danielowi. Za obsługę stoiska: mojej córce Jaśminie i jej przyjaciółce Alinie. Za kilogramy profesjonalnych zdjęć (kilka tu zamieszczam) – Tomkowi B. Za projekt plakatów, zaproszeń i okładek dvd/BluRay – Mariuszowi B. Za przenocowanie i serdeczne ugoszczenie Neala – Andrzejowi i Grażynce. Za „ochronę” i ciepłe słowa – Zdzisiowi i Adamowi.


Dziękuję za wymianę maili z wieloma osobami, które nie mogły być i z tymi którzy żałują, że nic nie wiedzieli. Dziękuję Markowi i Maćkowi z Inowrocławia za ich serca tętniące muzyką.

Wielkie podziękowania za promocję dvd/Blu-Raya oraz bogatą recenzję tegoż wydarzenia na antenie audycji mlwz oraz na stronie www.mlwz.pl redaktorowi o uśmiechniętej, ciepłej i magicznej barwie głosu i przesympatycznym usposobieniu – Arturowi Chachlowskiemu.

SDG, Piotr Aftanas

Fragment wspomnianej audycji:







Neal Morse - Świadectwo życia - koncert w Gdańsku 
DVD/Blu-Ray

Artur Chachlowski, 28.10.2015


Jakże inny to koncert od opisywanego niedawno na naszych łamach albumu „Morsefest! 2014”. Tam przepych, rozmach i mnóstwo ludzi na ogromnej scenie, a tu bardzo osobisty, kameralny, właściwie ‘one man show’. No, ale taki jest Neal Morse – artysta, który jest w stanie zapełnić największe sale koncertowe i stadiony, ale niewzbraniający się wcale przed występowaniem na małych scenach i salkach, w których za dach i ściany robią brezentowe płótna namiotu. Tu i tu jest w stanie wykreować intymną atmosferę. Jest także w stanie zagrać i zaśpiewać tak, że na skórze momentalnie pojawiają się ciarki. Taki jest Neal Morse. Ale to akurat nikogo ze stałych Czytelników naszego portalu nie powinno dziwić.

Dziwić może co innego. Koncert nagrany w Polsce? W Trójmieście? Jakże to? Przecież Neal występował w naszym kraju ledwie kilka razy – raz z Transatlantykiem w Poznaniu, dwukrotnie (w Krakowie i Opolu) ze swoim solowym zespołem, a także lata temu w Warszawie z zespołem Erica Burdona. Ale że sam, z gitarą i niewielkim keyboardem?! Tak. Taki koncert (choć tak naprawdę, to wcale nie był koncert. Lepiej byłoby powiedzieć: ‘spotkanie ze słuchaczami’) miał miejsce. I to nawet trzykrotnie. Kiedy? W trakcie dwóch dni, 19 i 20 lipca 2014 roku w siedzibie Centrum Chrześcijańskiego Nowe Życie w Gdańsku, tuż przy Dworze Olszynka.

Jak doszło do tego wydarzenia? Sprawcą całego przedsięwzięcia był wielki fan twórczości Neal Morse’a, Piotr Aftanas. Opowiada on o tym tak: „Gdy dowiedziałem się o koncercie Neal Morse Band na DrumFest w Opolu we wrześniu 2013r. od razu zdecydowałem, że będę chciał zamienić z Nealem choć kilka słów, tym bardziej, że nie wykorzystałem okazji podczas koncertu Transatlantic w 2010 w Poznaniu. Jako chrześcijanin interesuję się duchową stroną twórczości innych muzyków rockowych, jak Alice Cooper, Peter Gee, Brian Head Welh czy Joanne Hogg. Dzięki pomocy Petera D. z Belgii, a który przyjaźni się z Nealem, udało mi się po długim oczekiwaniu po opolskim koncercie spotkać się z Nealem i w krótkiej rozmowie stwierdziłem, że mam takie marzenie, aby zagrał kiedyś w siedzibie naszej wspólnoty zielonoświątkowej w Gdańsku. Co człowiek o takiej sławie mógłby odpowiedzieć na takie zaproszenie od jakiegoś zwykłego fana? Bardzo mnie zaskoczył, gdy powiedział: ’OK, módlmy się o to’. Więc się modliliśmy i byliśmy w kontakcie mailowym. No i pół roku później otrzymałem informację, żebym kupił mu bilet z Frankfurtu do Gdańska w lipcu 2014r. Akurat będą z Transatlantikiem na Prog Festival w Loreley. Bilet powrotny do USA był już z funduszów Transatlantic. Kupiłem bilet i zrobiłem w kościele multimedialną prezentację naszego gościa oraz zaproponowałem, że kto chce może się dorzucić do organizacji tej imprezy. Zgłosiło się wiele osób do pomocy fizycznej i finansowej. Dwudniowy pobyt Neala w Gdańsku obfitował w wiele atrakcji, w tym trzy publiczne tzw. eventy. Na pewno było to wielkie wydarzenie artystyczno-duchowe”. 


Przyznacie, że to niesamowita opowieść. Niemal jak z bajki. Albo jak głęboko skrywane marzenie, które spełnia się w przecudowny sposób. Neal Morse zgodził się, aby jego gdańskie występy zostały wydane na 2DVD i 2Blu-ray. No i oto jest. Album „Koncert w Gdańsku” wydany jest w pełni profesjonalnie, acz domowym sposobem. Dzięki niemu możemy obserwować Neala Morse’a w całej jego duchowej okazałości. Jest naturalny, prawdziwy i przekonywujący. Jak zawsze zresztą. I jego występy (a na płycie znajdujemy w sumie aż trzy spotkania Neala z ludźmi, którzy przyszli, by modlić się razem z nim: w sobotni wieczór, w niedzielny poranek i w niedzielny wieczór). I taki jest też zapis tych spotkań. Naturalny i prawdziwy. Bez dogrywek, bez retuszów, bez technicznych sztuczek w postprodukcji. Jest trochę fałszów, nierówności, dźwięk nie jest miksowany z konsolety, wkradło się też kilka chochlików video. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest fakt, iż mamy możliwość obejrzenia z bliska (z bardzo bliska!) w sumie kilka godzin niezwykłego religijnego misterium, w trakcie którego Morse swoją muzyką chwali imię Pana i głosi dobrą nowinę. Daje swoje Świadectwo. Świadectwo o swoim dochodzeniu od ateizmu do Boga. Czyta fragmenty Biblii, mówi o wierze, o nieskończonej Boskiej miłości, o sobie, o rodzinie, o tym jak stawał się lepszym człowiekiem, wreszcie o ofiarowaniu swego życia Jezusowi Chrystusowi. Czyni to całym sercem.  I są to bardzo wzruszające opowieści. Jak na przykład ta o uzdrowieniu ciężko chorej córki Jaydy, która urodziła się z poważną wadą serca. Bardzo emocjonalna to historia. Chusteczki same idą w ruch. Słowa Neala tłumaczone są a vista przez Krzysztofa Wójcika i Elżbietę Wojciszke.

Jednak Neal przemawia nie tylko głosem, ale przede wszystkim muzyką. Program spotkań wypełniają przede wszystkim piosenki z jego albumów wydanych w serii „Worship Sessions”. Ale nie brakuje też bardziej znanych utworów. Jest transatlantykowy „We All Need Some Light”, jest spocksbeardowy „Open Wide The Flood Gates”, są jego solowe utwory „Sing It High”, „I Am Willing”, „It’s For You”, „Jayda”, jest także miejsce na coś bardzo klasycznego - „Amazing Grace”. Słucha się tego i ogląda wręcz wybornie. 

Przez większość czasu Neal jest sam na scenie, cudownie opowiada, nie tylko o Bogu, sypie anegdotami (polecam tą o grupie IQ), a kilkakrotnie wspomaga go zespół towarzyszących mu polskich (!) muzyków w składzie: Noemi Kosętka (wokal), Natan Kosętka (skrzypce), Peter Domański (gitara), Adam Kuprianow (bas) oraz sprawca całego przedsięwzięcia, Piotr Aftanas na perkusji. Przez chwilę („Worship Medley”) to oni dochodzą do głównego głosu i wykonują wiązankę polskich pieśni religijnych. Akompaniuje im nie kto inny, a sam… Neal Morse. A przecież nie było łatwo zagrać, gdyż praktycznie spotkali się ze sobą po raz pierwszy na scenie w Gdańsku. Piotr Aftanas: „Neal dał nam tytuły kilku utworów tydzień przed koncertem, więc sobie ćwiczyliśmy. Dostaliśmy też info o różnych tonacjach, więc Adam musiał mieć dwa basy różnie nastrojone, ale jak to z Nealem bywa – nic z góry nie było ustalone – całkowita improwizacja. Na przykład ćwiczyliśmy długo ‘Shine’ – a nie zagraliśmy go, a wiele utworów w ogóle nie ćwiczyliśmy, a były. „It’s For You” w ogóle miało nie być, ale basista podpowiedział ten tytuł Nealowi, gdy pytał co na koniec zagrać”. Przez cały czas podczas wszystkich spotkań czuć wspaniałego ducha, który panuje między sceną a publicznością. A wszystko to dzięki niezwykłemu talentowi oraz duchowej charyzmie naszego bohatera. Jak sam mówi o sobie ze sceny: „ja, taki mały człowiek, tylko tak potrafię czcić wszechmocnego Pana”. Niby mały, a wielki z niego człowiek…

Koncert ma wartość nie tylko wspomnieniową, ale i na pewno duchową. Warto wiedzieć, że Neal zgodził się na rozpowszechnianie tego albumu wśród przyjaciół jego muzyki. Więc gdyby ktoś chciał wejść w posiadanie tego wyjątkowego albumu polecam kontakt z Piotrem Aftanasem piter.a (at) o2.pl. Warto nabyć to wydawnictwo. Tym bardziej, że wszystkie dochody ze sprzedaży gromadzone są po to, by sfinansować wydanie polskiej wersji autobiograficznej książki Neala pt. „Testimony”. Aktualnie jest ona w tłumaczeniu.


O trąbie powietrznej, karierze solowej i woli Pana 

– wywiad z Nealem Morsem

Wywiad jest efektem wspólnej pracy Mariusza Danielaka i Romana Walczaka (ArtRock), 11.05.2010r.


AR: Jak się masz, Neal?

Neal Morse: Świetnie. A ty jak tam? (śmiech)

AR: Również świetnie, dziękuję. Wiele koncertów The Whirld Tour już za tobą. Jak je oceniasz?

NM: Stary… To jeden z najważniejszych momentów mojego życia. Jest po prostu wspaniale. Jestem bardzo wdzięczny za to, że mogę grać tę naprawdę potężną muzykę z tymi ludźmi, czuć obecność Boga i… za naprawdę fantastyczną widownię.

AR: To nie jest twoja pierwsza wizyta w Polsce. Byłeś w Warszawie w 1998 roku z Eric Burdon’s I Band…

NM: Łaaaał! Stary, odrobiłeś pracę domową! (śmiech)

AR: No oczywiście! (śmiech)

NM: Tego dnia mój lot został odwołany. Przyjechałem do Warszawy chyba na pół godziny przed nagrywaniem programu telewizyjnego. Pamiętam, że dotarłem na koncert w swoich spoconych slipach i od razu na scenę. (śmiech)


AR: Więc powracasz do Polski po 12 latach. Lubisz nasz kraj?

NM: Niewiele widziałem Polski. Ostatni raz przyleciałem na koncert do Warszawy, spędziłem noc w hotelu i odleciałem. Dzisiaj spałem w autobusie i obudziłem się tutaj. (śmiech) Więc nie widziałem wiele, ale bardzo lubię ludzi, których tutaj spotykam.

AR: Jesteś osobą głęboko religijną. Wierze poświęcasz jeden z nurtów swojej solowej twórczości wydając regularnie płyty chwalące Boga. Doskonale pewnie wiesz, że Polska jest krajem, w którym ponad 90 % społeczeństwa jest katolikami. Myślisz, że ma to jakieś znaczenie w postrzeganiu Twojej twórczości w moim kraju?

NM: Nie. Myślę, że moja muzyka i przesłanie są uniwersalne i każdy może przeżywać ją tak samo.

AR: Odszedłeś ze Spock’s Beard, aby poświęcić się karierze solowej, także tej dotyczącej wątków, o które pytałem. Jednak do rockowego Transatlantic powróciłeś! Dlaczego?


NM: Dla mnie to kwestia woli Pana. Nie opuściłem Spock’s Beard, żeby zająć się solową karierą. Opuściłem Spock’s Beard, ponieważ poczułem, że Bóg tego ode mnie chce. I nie wiedziałem co będę robił później. Może Dowoził pizzę? Poddałem się zupełnie. Znalazłem w takim miejscu w moim życiu, kiedy powiedziałem sobie: „jestem gotów poświęcić to wszystko”. I zrobiłem to. Nie rozumiałem tego. Nie zawsze rozumiesz do czego Bóg ciebie wzywa, po prostu wiesz, że wzywa. Nie wiesz co jest po drugiej stronie. W każdym razie tak to się stało. Nie mam żadnego reflektora, który oświetlałby moją przyszłość. Mam po prostu światełko, które pokazuje mi kolejny krok. Tak było z nagrywaniem „The Whirlwind” z Transatlantic. Modliłem się o to. Teraz czuję, że to właśnie miał być ten krok. Cały czas szukam kolejnych. Nawet teraz, podczas tej trasy, modlę się: „Panie! Co mam robić dalej?”. Potrzebuję odrobiny planowania. Kiedy mam wydać płytę w czerwcu, a jest maj, muszę wiedzieć jaka ona będzie. Kilka lat temu pytałem tak samo i spotkałem wiele osób, które nakierowały mnie na to, żebym znów zaczął pracować z Transatlantic. Tak jakby Bóg przemawiał do mnie przez innych ludzi. Wtedy zrozumiałem, że to właśnie Transatlantic jest tym kolejnym krokiem.

AR: Mam wrażenie, że gdy tworzyliście Transatlantic, mieliście zamiar przede wszystkim dobrze się bawić swoją ukochaną muzyką, muzycznymi fascynacjami. Świadczy o tym choćby album koncertowy „Live In America”, zarejestrowany w klubach Wschodniego Wybrzeża, raczej w kameralnej atmosferze. Myślałeś, że kiedyś będziecie grać tak wielkie spektakularne koncerty, jak choćby ten, planowany dziś w poznańskiej Arenie?

NM: W sumie to nie. Kiedy rozpoczynaliśmy Transatlantic Mike był już popularny. Myślałem, że jeżeli będziemy mieli chociaż połowę publiki Dream Theater, to będziemy całkiem nieźli. Nie wiedziałem zupełnie co się stanie. Cieszę się, że jest jak jest.

AR: „The Whirlwind” to bezwzględnie wasza najlepsza, najbardziej dopracowana płyta. Zachwyca bogactwem aranżacji i melodii. Jestem przekonany, że zgadzasz się ze mną (śmiech)! Ale poważnie, zawsze tworzyliście długie kawałki, tym razem jednak poszliście na całość! Jeden numer na całą płytę! Nie baliście się, że współczesny „empetrójkowy” słuchacz nie wytrwa, znudzi się tą kompozycją i porzuci w połowie?

NM: Nie myślimy o takich rzeczach. Podążamy za naszą muzyką i przekazujemy, co chcemy. To był pomysł Mike’a (Portnoya – przyp. redakcji). Trochę narzekał na moje pomysły, które rozwijałem na moich albumach, na przykład na „Testimony”. Odwalił kawał dobrej roboty. Słuchałem „Testimony” na iPodzie i po prostu tam nie brzmią dobrze. Na pewno trzeba brać pod uwagę mp3 i iPody, ale nie podczas tworzenia muzyki.

AR: Rozumiem. Chciałby jeszcze poprosić ciebie o kilka słów na temat warstwy lirycznej płyty. Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że to album o szukaniu spokoju w otaczającej nas nerwowej rzeczywistości. Takiego spokoju, który ponoć jest… w sercu rozszalałej trąby powietrznej (The Whirlwind).

NM: Taaak! (śmiech) To o poszukiwaniu Boga w środku tego całego zgiełku… w naszych życiach i naszym świecie. O tym, że możemy odnaleźć spokój. Nie zawsze zrozumiemy co się dzieje. Biblia mówi, że „Bóg przemawia przez trąbę powietrzną”. Więc słuchajmy.

AR: Kolejne zapisane pytanie mam takie… „Niedawno opublikowałeś swój potrójny koncertowy album „So Many Roads”. Skończy się trasa z Transatlantic i…? Kolejna płyta? Masz już jakieś pomysły na nową muzykę? Jakie masz plany teraz?” …Ale z tego, co mi mówiłeś, domyślam się, że jeszcze nie wiesz…

NM: Zgadza się, nie wiem. Modlę się o przyszłość i ciągle szukam odpowiedzi. (śmiech) Bo znów czuję, że muszę coś powiedzieć. Kiedy coś wprawiasz w ruch, to zwykle potrzeba około roku, żeby to się pojawiło w sklepie, itd. Wiesz, ten cały proces produkcji, dystrybucji… Więc nie wiem. Szukam.

AR: To sprawia, że czujesz się wolny?

NM: To kwestia zaufania Bogu. Rzucić wszystko i pójść za Nim. I to faktycznie jest wolność.

AR: Neal, dziękuję Ci za wywiad.

Tutaj recenzja Mariusza Danielaka koncertu Transatlantic w 2010 roku:









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz