czwartek, 7 stycznia 2021

Trudne początki? | Jurek i Gosia Dajuk

Sopot, 20.10.2002r.

Piotr: -Dziś mieliśmy okazję posłuchać ciekawego kazania o trudnych, nie rokujących nadziei początkach powołania Bożego, o życiu Józefa, którego bracia wrzucili do studni; a jak to było u Was, jakie były początki Waszej podróży z Bogiem?

Jurek: -Początki, hmm, niebezpieczne pytanie zadałeś. U mnie początki sięgają roku 1914!...

P: -...może zacznij od osobistych doświadczeń.

J: -Ależ to się wiąże z tym. Opowiem to w wielkim skrócie: W 1914 roku pewien człowiek został uwięziony na Syberii z powodu Ewangelii. Spotkał tam mojego tatę, podarował mu nieosiągalną w tamtych czasach Biblię. W ten niezwykły sposób Boże Słowo dotarło do mojej rodziny, co zaowocowało wiele, wiele lat później nawróceniem moich rodziców. Natomiast moje osobiste przeżycie z Bogiem nastąpiło dokładnie 3 marca, w dniu moich 10 urodzin. W tym dniu, w nieoczekiwany, niezasłużony sposób ogarnęła mnie niesamowita obecność Boża. Poprzez to dotknięcie Ducha Świętego dokładnie wiedziałem, kim On jest. Trwało to cały dzień. Wiedziałem, że moje grzechy są całkowicie przebaczone. Nie zabiegałem o to, nie prosiłem, a było to tak potężne, że żadna inna radość życia nie mogła się z tym równać. Gdy miałem 17 lat Duch Święty przekonywał mnie, że prowadzę podwójne życie chodząc do kościoła, czytając Biblię, a w tym samym czasie, od poniedziałku do soboty żyjąc zupełnie inaczej. W niedziele byłem znów wzorowym chrześcijaninem. Przychodził poniedziałek i powracałem do starego życia robiąc dokładnie to, czego nie chciałem. Kiedy miałem 17 lat nadszedł moment w moim życiu, gdy powiedziałem: „Panie Jezu, nie mogę już dłużej odrzucać Twojej miłości.” Znając już Pana, nie chciałem pozostawać głupcem, odrzucając z premedytacją Jego miłość. Od tamtej pory, kiedy nastąpiła ta świadoma decyzja, moje życie totalnie się zmieniło. Wiedziałem, na czym stoję. To był początek mojej drogi za Panem i jednocześnie wielkiej przygody, która trwa do dnia dzisiejszego.

P: -I teraz powiedz, wracając do pytania, było ciężko na początku?

J: -Było bardzo, bardzo... pięknieJ, bardzo łatwo, było wręcz genialnie... przez pierwsze 3 lata! To znaczy: nogi na ziemi, głowa w niebiesiech,. Miodowy miesiąc trwał 3 długie lata. Potem nastąpił bardzo trudny okres. Nadeszły „lata chude”, czyli niepowodzeń. Wiele rzeczy mi się nie udawało, nie wychodziło, doznawałem zawodów i sam zawodziłem. Cały czas pomimo dobrej relacji z Panem czułem się jakby otoczony ciemnymi chmurami. Na przykład jedną z wielu takich „chmur” była sprawa związana ze studiami muzycznymi w szkole biblijnej w Dallas. Zakończyło się to niepowodzeniem z powodu braku podstawowej rzeczy – paszportu, o który w komunizmie nie było łatwo. Miałem zapewnione środki na podróż, stypendium, jednak Bóg powiedział – „nie teraz”. Podobnie było w sprawach sercowych, i wielu innych. W tym czasie jednak uczyłem się rzeczy, które pomogły mi rozumieć tych, którzy cierpią, naprawdę w moim życiu cierpiałem.

      Przełomowy moment nastąpił, gdy Bóg przemówił do mnie słowem „Szukajcie najpierw Królestwa Bożego, a WSZYSTKO inne będzie wam przydane”. Pomodliłem się wtedy tak: „Panie, nie rozumiem tego, nie rozumiem, dlaczego to wszystko spada na mnie, dlaczego nic mi nie wychodzi i....nie mam jako muzyk nawet własnego instrumentu. Ale dziękuję Ci za wszystko,...że jest mi tak trudno, tak ciężko, za to, że nie wyszło mi wiele życiowych planów. Naprawdę uwierzyłem w to, co powiedziałem. Na drugi dzień przyjeżdżają dwie misjonarki z Anglii. Miały ze sobą gitarę, „dwunastkę”, o pięknym dźwięku, o której dotąd mogłem tylko pomarzyć. Ku memu zaskoczeniu, te dwie misjonarki powiedziały, że jeśli dam im jakąkolwiek inna gitarę, one chętnie podarują mi „dwunastkę”, a moją zawiozą początkującej osobie, której kiedyś obiecały instrument! Widziałem w tym wyraźnie rękę Pana. Od tego momentu zaczęło się dziać wiele wspaniałych rzeczy zarówno w dziedzinie osobistej (poznałem Gosię), jak i na większą skalę; mam na myśli przebudzenie wśród młodzieży gdańskiego Zboru, której byłem liderem ( przede mną liderował tam wasz pastor, a mój przyjaciel – Marian). Byłem świadkiem niesamowitych rzeczy, bo nawróciło się w tym czasie nie kilku, lub kilkunastu nastolatków, ale setka, lub więcej. Niektórzy z nich chodzili do tej samej klasy w liceum i łańcuchowo wręcz ewangelizowali swoich kolegów, a potem rówieśników z klas równoległych. Bywało, że co sobotę, na spotkanie młodzieżowe przychodziło kilkunastu nowo-zdobytych chłopców i dziewcząt, z których ogromna większość do dzisiaj służy Bogu!

P: - ok., Gosiu, a jak to u Ciebie było?

Gosia: -Moje początki też są związane z muzyką. Przez kilka lat grałam w kościele katolickim jako organistka, więc słuchanie tam słów Ewangelii powodowało we mnie pewien głód, a jednocześnie frustrację z powodu braku tych rzeczy, które ona opisuje. Kiedyś razem z koleżanką znalazłam się na biwaku, gdzie poznałyśmy chłopaka, który był chrześcijaninem. Pod jego wpływem uznałam, że muszę się dowiedzieć całej prawdy o moim losie po śmierci...Chciałam wiedzieć, na czym stoję w sprawie wiary. Bardzo szybko doszłam do przekonania, że mój rodzaj wiary nie ma żadnych podstaw biblijnych, co gorsza, jeśli nadal pozostanę przy swoich religijnych pozorach, skończę dokładnie tam, gdzie nie będzie Tego, którego podświadomie już tyle lat szukam, czyli w piekle. Wizja rozminięcia się z Bogiem chyba najmocniej przemawiała mi wtedy do wyobraźni. Gdzieś w głębi czułam przynaglenie by czytać Biblię, brać Słowo serio, wręcz dosłownie. Jednocześnie coś mi mówiło, że muszę się spieszyć, szybko podejmować decyzję, po której jestem stronie. Były chwile, że to, co czytałam druzgotało mój system myślenia i wartościowania. Było tak, bo widziałam swoje beznadziejne położenie zbudowane na samo sprawiedliwości,całkowicie fałszywą ufność w ludzkie autorytety, a co było najgorsze i najbardziej bolało, że nie znam swego Zbawcy! Boża obecność i Boży gniew tak mi ciążyły, że po kilku dniach biwaku wróciłam do domu i zaczęłam porządkować moje życie. Byłam całkowicie przekonana, że Jezus umierał i za moje grzechy. Jestem wolna od kary za nie. Jestem zbawiona. Gdy umrę, pójdę do nieba i „nikt mnie nie wyrwie z jego ręki”. Porządkowanie mego życia było dosyć dramatyczne......Trzeba było zostawić kościół, z którym był związany nawet mój zawód, trzeba było dać świadectwo ludziom, porozmawiać z księżmi, powiedzieć, dlaczego zostawiasz kościół, a wobec księży, uczonych latami w seminariach niełatwo jest bronić się „logicznie”, mówisz im, co masz w sercu a oni traktują cię jak fanatyka lub szaloną. Razem z koleżanką i kolegą, o którym mówiłam nie wiedzieliśmy, co dalej ze sobą począć; chcieliśmy powiedzieć całej Gdyni o „genialnym odkryciu Boga przez nas”, tymczasem wszyscy się od nas odwracali, ksiądz z lokalnego kościoła zakazał naszym przyjaciołom spotkań z nami, radząc, by przechodzili na drugą stronę ulicy, gdy kogoś z nas trojga zobaczą. To były trudne dni. Patrząc naturalnymi oczyma – bez horyzontów. Straciłam pracę pieniędzy nie ma, pocieszenia znikąd, cała rodzina przeciwko tobie, do tego nie mieliśmy pojęcia gdzie szukać ludzi wierzących. Któregoś dnia trafiliśmy do Zboru na Menonitów, poznaliśmy Anatola Matiaszuka, zaprzyjaźniliśmy się z nim i z jego rodziną. I tak stopniowo Bóg dawał nam nowych przyjaciół.

J: -Ale powiedz, kogo ci dał jeszcze do wzrostu?

G: - Ciebie,...I jeszcze jedno, dał mi bardzo silne marzenie, pragnienie, żeby przez muzykę ludziom głosić Ewangelię.

 

RADOŚĆ I ŚMIERĆ

P: -Jesteście postrzegani jako bardzo szczęśliwe małżeństwo, uśmiechnięci, zawsze pełni radości, humoru, czy wcześniej też tak było np. 10 lat temu, czy ta radość i szczęście pogłębia się, rośnie?

J: -Radość jest darem od Pana, jest ona spowodowana obecnością Ducha Św. To jest jej podstawowe źródło. Izajasz mówi: I będziesz pił ze źródeł radości zbawienia. Temat zbawienia i wizja przyszłości to moje ulubione tematy, mój konik. Gdy myślę o przyszłości, ogarnia mnie radość, że moje imię jest zapisane w księdze żywota. Łatwo dać się złapać na „wędkę” powszechnego sposobu myślenia, jaki towarzyszy każdemu z dwunożnych na tym świecie, że po prostu trzeba się zatroszczyć o to i o tamto, a potem o jeszcze inne rzeczy w życiu...”Szukajcie najpierw królestwa” było słowem, które osobiście do mnie dotarło, zrozumiałem, że tylko szukanie Królestwa da mi wolność. Przez długi czas, jako młody chrześcijanin, modliłem się do Boga, żeby dał mi radość. Przyszedł taki dzień, kiedy po całorocznej modlitwie o radość, zauważyłem: przecież to, co mam i czym żyje, to nic innego jak właśnie radość! Jestem zbawiony, moje życie jest najbezpieczniejsze w ręku Boga, mam wspaniałą perspektywę i wszystko, czego potrzebuję do prowadzenia pobożnego życia, a to, co jedynie mogę stracić, to moje ziemskie życie.

G: -Nasza radość musi w pewnym momencie być przetestowana. Na przykład, 10 lat temu moja radość wynikała z innych rzeczy, z tego, że mam zbawienie, że nie umrę na wieki. Ale Bóg powiedział – to nie wszystko, idź dalej, na tym się nie kończy zbawienie. Słowo Boże mówi, że teraz je „sprawujemy”. Dla mnie to oznacza ogromne wyzwanie, niezwykle ekscytującą wędrówkę za Panem, w której to wędrówce – jeśli potraktujesz Go serio – wszystko może się zdarzyć! Twoja radość będzie przechodziła testy, czasem nawet bardzo bolesne. Cała Biblia o tym mówi. I jeżeli chcesz głębiej poznać Boga, mieć większą radość, taką...

J: -... nie naiwnego optymisty

G: -nie gdzieś na poziomie emocji, ale chcesz mieć głęboką satysfakcję z tego, kim jesteś w Bogu, kim On jest dla ciebie; to wtedy Bóg mówi: zobaczmy jak bardzo chcesz tej radości... I przechodzimy sprawdzian, czasem jeden za drugim, choć dla każdego testem może być coś zupełnie innego...

J: -Mało tego, można radość doświadczyć przez ból, przez cierpienie i przez łzy. Kiedy umierał mój największy przyjaciel, niesamowity człowiek, od którego najwięcej się w życiu nauczyłem - mój Tato - byłem razem z nim. On cierpiał, a ja z nim cierpiałem i płakałem. Kiedy mu przeczytałem Psalm 23, on przez ból uśmiechnął się do mnie, pomachał mi i .....odszedł do Pana. Po reakcji, jaka nastąpiła we mnie w tamtej chwili, mógłbym być potraktowany jako przypadek patologiczny, dlatego, że wzniosłem ręce do góry  i ... w łzach wykrzyknąłem: Boże, nie rozumiem, dlaczego odchodzi mój największy przyjaciel, ale dziękuję i za to. Wraz z moim wyznaniem wstąpiła we mnie radość, w efekcie czego otworzyłem pianino i zagrałem ukraińską kolędę „Radość dziś nastała, radość niebywała, nad wertepem gwiazda jasna światu zajaśniała”. Wyobraźmy sobie, tu, na łóżku leży mój zmarły Tato, a ja, syn, gram kolędę. Kiedy wracałem samochodem do domu, by oznajmić Gosi, co się wydarzyło, spojrzałem we wsteczne lusterko i widzę, że lecą mi łzy po policzkach, a jednocześnie na twarzy mam uśmiech! Niesamowite. Chcę jeszcze dodać, że pogrzeb Taty był jak to określił jeden z uczestników niczym „festyn radości”. Byłem ubrany na biało...

G: -Wszyscy byli w białych garniturach, nikomu nie wolno było się ubrać na czarno.

J: -Sąsiedzi byli zdumieni, co tu się dzieje. Ale chcę powiedzieć, że ta radość, którą Bóg daje wyzwala się niezależnie od nas, ona po prostu jest darem. I do tej pory (minęło 6 lat) myślę o moim przyjacielu, myślę z punktu widzenia radości: ileż to ja się nauczyłem od niego, ile przeżyłem z nim. Radość pochodzi z góry, jeżeli nie jest ona dana z góry, na próżno trudzi się człowiek grymasem ust, czy zmarszczkami. Radość to nie trening mięśni policzków, to nie postanowienie, że będę radosny. Radość to dar i owoc Ducha Świętego. Radość to moje życie, jest siłą od Pana. Chcę jeszcze dać taki przykład. Kilka tygodni temu zorganizowaliśmy ewangelizację w Sopocie (z udziałem ludzi z waszego kościoła). Zgromadził się tłum, co nie jest trudne w Sopocie. Odstawiłem gitarę i zacząłem mówić o śmierci i... ludzie podchodzili później i pytali: proszę pana, skąd u was ten entuzjazm? Ja myślę sobie: chwileczkę, ja nic o entuzjazmie nie mówiłem, tylko o śmierci. Ludzie czytają między wierszami, oni widzą i czują o wiele więcej, niż jesteśmy w stanie przekazać.

 NIEBO

P: -Mówiłeś o wizjach przyszłych dni, masz jakieś wyobrażenie swojego spotkania z Jezusem twarzą w twarz, jak to będzie?

J: -W mniejszy, lub większy sposób człowiek próbuje sobie wyobrazić takie spotkanie. Niektórzy mówią o szklanych domach, złotych ulicach. Ja myślę, że nie należy się wdawać w te techniczne sprawy, ale raczej, że na zawsze będę z moim Panem.

P: -A czy wyobrażałeś sobie na przykład, że przy takim pierwszym spotkaniu z Jezusem po śmierci, On weźmie cię na kolana, przytuli i da ci np. koronę, czy jakąś nagrodę?

J: -Nigdy o tym nie myślałem, natomiast sam kontakt, to, co mnie pociąga w chrześcijaństwie, osobisty kontakt z Bogiem, to jest najpiękniejsza rzecz, jaka może się wydarzyć człowiekowi i tęsknię za tym. Tam, takie momenty już będą niczym nieprzerwane.

 WYCHOWYWANIE DZIECI

P: -Macie dwójkę dzieci – Eryka i Sonie, co uważacie za najważniejsze w ich wychowaniu?

G: -Dopóki są dziećmi, kształtujemy je wg słowa Bożego, nie wg drogi przypadkowej (talenty, charakter).Słowo Boże mówi, że mamy kierować „ich drogą, którą mają iść”. Nawet wówczas, gdy będą miały jako nastolatkowie jakieś silne zawirowania, pokusy, Słowo Boże daje wielkie obietnice każdemu rodzicowi, który powierza los swoich dzieci w Jego ręce, że w końcu te dzieci będą przy Panu. Wszyscy widzimy jak silna presja świeckości jest wywierana na naszych dzieciach, jak dużo zagrożeń zwiedzenia czyha na nich, ale my trzymamy się Bożej obietnicy, modlimy się niekiedy codziennie o ochronę nad nimi w każdej sferze ich życia.

 ANGLIA

P: -Ostatnie 2 lata spędziliście w Anglii, jak się zaczęła ta przygoda?

J: -Anglia od 87 roku jest krajem, do którego najczęściej jeździmy. Byliśmy tam może już z 20 razy z różnymi muzykami dając koncerty i naturalnie myśląc, można by powoli zwrócić się w inną stronę na przykład na Wschód. W międzyczasie byliśmy też na Litwie, Ukrainie, w Rumunii, ale mimo wszystko są takie miejsca, że wiesz, że masz w nich jeszcze coś do spełnienia. 3 lata temu przyjaciele z pewnego kościoła w środku Anglii zapytali nas, czy nie zechcielibyśmy podziałać ewangelizacyjnie w ich mieście. Przyjąłem to z wielkim zdziwieniem i przyznam, że na początku nie wyobrażałem sobie jakby to mogło być możliwe. Powiedziałem im, że będziemy myśleć o tym i szukać woli Bożej. Oni bardzo spokojnie czekali na nasze „tak”, gdyż modlili się już o to przez 2 lata. Pan bardzo szybko dał nam pewność, że jest to Jego wola poprzez wielokrotnie otwarte drzwi (sprawy wizy, szkoły dla dzieci, mieszkania itp.), więc... spakowaliśmy walizki...

P: -Na czym polegała wasza praca?

G:- Wychodziliśmy na ulice miasteczka, rozstawialiśmy sprzęt i graliśmy.Na ławkach siadywało wiele osób. Do wielu z nich trudno byłoby dotrzeć bez muzyki. To była nasza główna praca i przywilej. Poza tym dawaliśmy koncerty muzyki chrześcijańskiej w kościołach, na konferencjach, w szkołach, w domach opieki. W kościele pomagaliśmy w uwielbieniu prowadząc próby i dając lekcje gry, czy śpiewu „co zdolniejszym”...

P:- Jaka była reakcja Anglików na wasze uliczne koncerty?

G: - Inna niż w Polsce. Wynika to z kultury obywateli tego kraju. Anglicy nie są chętni do okazywania uczuć, czy myśli. Na ich twarzach nie widzi się często ani wielkiego zachwytu, ani niezadowolenia, raczej grzeczną obojętność. Musieliśmy się tego nauczyć, że bez względu na reakcję ludzi Bóg chce do nich przemawiać i chce w tym użyć muzyki i słów pieśni.

J: -Mieliśmy wspaniałego towarzysza w ulicznych ewangelizacjach – był nim bardzo obdarowany ewangelista-misjonarz, który w prosty sposób nawiązywał rozmowę z ludźmi. Wielu z nich nigdy nie słyszało prawdziwej historii Jezusa, Syna Bożego. Inni znali świetnie Biblię i w czasie rozmowy wprost czuło się jak Duch Święty przekonuje ich o potrzebie przyjęcia zbawienia. To niesamowite widzieć, jak zmienia się atmosfera duchowa ulicy. Niekiedy wydawało się nam, że na pewien, określony czas ulica zamieniała się jakby w świątynię. Odczuwaliśmy szczególną obecność Bożą. Okazywało się, że ludzie są bardzo otwarci, chcą rozmawiać, pytają gdzie jest „taki „ kościół... Niektóre osoby widzieliśmy regularnie siedzących na ławkach, czekających na południowy koncert i Słowo. Znając raczej głęboką i medytacyjną naturę Anglików można się spodziewać, że wielu z nich zachowało usłyszane słowa w sercu i....podejmą decyzję gdzie spędzą wieczność.

P: - Pozwólcie, że zapytam o wasze dzieci; jak wyglądała ich edukacja?

J: -Dzieci chodziły do szkoły angielskiej, która zajmowała się nimi przez 7 godzin dziennie. Dawało nam to swobodę i czas do naszej pracy. Była to szkoła anglikańska, a niektóre spośród nauczycielek były chrześcijankami. To było niezwykłe, taki mały raj. Myślę, że Anglia dla dzieci to taki bajeczny kraj...

G:- ...z jednym wyjątkiem, że presja światowego życia dla dzieci była bardzo duża, zwłaszcza dla dziewczynek – moda, sposób spędzania czasu, to, co oglądają i czytają jest tak wyraźnie kierunkujące na zeświecczenie, ateizm, że dobrze było wrócić do polskich obyczajów..

P: - Przecież w Polsce też to mamy...

G: - ale nie w tym stopniu. Tam dziewczynki wyglądają o kilka lat dojrzalej; makijaż, nieskromne ubrania, kolczyki gdzie tylko można (niekoniecznie w uszach), to samo z tatuażem. Nie chcę zabrzmieć legalistycznie, ale mam przeczucie, że właśnie tak świat je nam wykrada. Niezwykle trudno jest obronić chrześcijański styl życia. Dzieci mogą sobie finansowo pozwolić na wiele, co u polskich dzieci jeszcze powstrzymuje poziom ekonomiczny.

J:- Ciekawe jest to, że właśnie Anglia, Ameryka i Niemcy wysyłały najwięcej misjonarzy w historii kościoła, a dzisiaj nasi czarni (i nie tylko) bracia, którzy kiedyś byli ewangelizowani, przyjeżdżają i wykonują powtórnie ewangelizację w skostniałych krajach zachodnich. I jeszcze jeden aspekt, jak już podsumowujemy Anglię. Mieliśmy ogromną radość widząc jak kościoły w naszym mieście jednoczą się. Tego jeszcze nie widać na taką skalę w Trójmieście. Pastorzy z różnych denominacji (metodyści, anglikanie, baptyści, zielonoświątkowcy, wolni) spotykają się regularnie na 2 godziny modlitwy w tygodniu. My też chodziliśmy na te spotkanie, na których modliliśmy się o miasto. Wspaniałe jest to, że ci ludzie porzucili swoje uprzedzenia, różnice wyznaniowe (na zasadzie: szanujmy swoją odrębność, ale świętujmy naszą jedność w Chrystusie!). Liderzy kościołów pokonali te oddzielające ludzi bariery, mają dobre relacje ze sobą. Doszli razem do wniosku, że taka jedność jest warunkiem błogosławieństwa Bożego dla przebudzenia w mieście.           

MARZENIA

P: -Czyli taka jedność u nas jest waszym marzeniem. O czym jeszcze marzycie?

G: -Przebudzenie w Sopocie. To jest tak atrakcyjne miasto dla Polski i Europy, ma tak śliczną architekturę, ciekawy, osobliwy charakter. Duchowo jest jednak tak płytkie i słabe. Chaos tego miasta zupełnie przytłacza, oszukuje ludzi. To takie nasze duchowe marzenie, żeby w Sopocie było dużo wierzących.

J: -Ze sfery muzycznej: jesteśmy teraz przed walnym zebraniem zarządu Missio Musica, na którym spotkają się wszyscy członkowie, muzycy, i będą radzić, co dalej. Już od dawien dawna było moim marzeniem, aby powstała grupa pełnoetatowa, która będzie głosić Słowo Boże przez muzykę, która niszczy największe mury. Chciałbym, aby w Polsce zaistniał taki zespół, w którym kiedyś i ja byłem, podróżując zespołem amerykańskim Celebrant Singers. Był to zespół, w którym ludzie byli po 15 lat na „drodze”. Miałem przywilej przebywania i uczenia się od nich i byłem świadkiem, jak niezwykłe, niezwykłe rzeczy Bóg dokonywał przez właśnie taki pełnoetatowy zespół. Chciałbym, żeby w Polsce znalazło się zrozumienie wśród ludzi wierzących różnych kościołów, żeby znaleźli fundusze na to, aby taki zespół utrzymywać i aby był on ramieniem, ręką kościoła. Chcielibyśmy też mieć wstawienników, grupę ludzi, którzy znaliby naszą służbę i modliliby się o nas.

P: -Dziękuję za rozmowę.

***

  Jurek Dajuk to absolwent Gdańskiej Akademii Muzycznej, Wydziału Wokalno-Aktorskiego, laureat pierwszej nagrody na Ogólnopolskim Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w 1985 r., którą otrzymał za wykonanie Psalmu 23, do którego napisał muzykę. Swoją muzyczną przygodę zaczął na polskiej scenie w latach 80., przechodząc kolejne etapy wędrówki muzycznej poprzez piosenkę turystyczną, poezję śpiewaną, wykonując muzykę klasyczną i operową. Swoją pasję rozwinął jednak najbardziej, wykonując Negro Spirituals, Gospel oraz muzykę hebrajską.
      
Wraz z żoną, Gosią jest zaangażowany od wielu lat w działalność misyjną w Afryce. Występował i wspierał pracę misyjną w wielu krajach świata. Koncertuje na pięciu kontynentach w ponad 40-stu krajach. Był między innymi w USA, Kanadzie, Wenezueli, Panamie, Kostaryce, Nikaragui, RPA, Mozambiku, Ukrainie, Rumuni. Dotarł też ze swą muzyką do egzotycznych miejsc, takich jak plemię Kosa, Zulusów czy też Indian Navaho. Odbył tournée po wielu krajach Europy, biorąc wielokrotnie udział w międzynarodowych festiwalach muzyki sakralnej (International Church Music Festival) w Coventry (Wielka Brytania), Bernie (Szwajcaria), Oberamergau (Niemcy). Wraz z zespołem koncertuje w kościołach, filharmoniach, szkołach, teatrach, ambasadach, w więzieniach, sierocińcach itp. Najważniejszym celem wykonywanych utworów jest przekaz Dobrej Nowiny — Ewangelii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz