piątek, 22 września 2023

Misje i mity


Gdańsk, wrzesień 2023r.

Rozmawiam z misjonarzem - koordynatorem działań misyjnych organizacji SIM na Polskę. Wspominamy konferencję „Na misji z Bogiem” z Colinem Bakonem i Marcusem Baederem, zastanawiamy się po co komu misje, burzymy kilka mitów, oceniamy kiedy nastąpi koniec dziejów.

- Zachęcając do konferencji nt. misji wspomniałeś, że te wykłady nie są dla chętnych, tylko dla każdego chrześcijanina.

- Temat misji powinien być naturalny dla chrześcijanina, przecież poza tymi z rodzin chrześcijańskich, w większości nawracamy się dzięki misjom, czasem przez sny, wizje; ale i tak potem taki człowiek trafia do ludzi, którzy zajmują się misją. Zauważ, że jak Korneliusz miał widzenie, to nie została mu objawiona Ewangelia, tylko musiał wezwać kogoś, kto mu ją przedstawił. Apostoł Paweł jak się nawrócił, mimo, iż wszystko wiedział, to i tak przyszedł do niego człowiek wierzący.

- Skąd w ogóle twoje zainteresowanie misją?

- Temat ten ciekawił mnie od nawrócenia. Ale w życiu są różne okresy. Teraz są znacznie większe możliwości podróżowania, jest dużo literatury, Internet, a nawet inna sytuacja w kraju i w Kościele. 30 lat temu tego nie było. Książek w języku polskim nie było, a angielskie nie były dostępne na naszym rynku. Dlatego dużo później, niż chciałem, mogłem się o misji czegoś więcej dowiedzieć lub spróbować.

- Czym się różni misja od ewangelizacji?

- Ewangelizacja to w uproszczeniu zorganizowanie jakiegoś wydarzenia, na którym ewangelista głosi ewangelię, a misja to szersze pojęcie. Misja to przekraczanie barier kulturowych; to praktyczna praca – administracja, księgowość, opieka medyczna, personel, pomoc materialna… cokolwiek, co przynosi Królestwo Boże – tłumaczenie Biblii, zakładanie kościołów, kształcenie pastorów, liderów i wiele innych działań.

- Misja to też docieranie do rejonów niecywilizowanych…

- Zgadza się. Rolą Kościoła jest również niesienie miłosierdzia. Ponadto kościół lokalny w takim rejonie często nie wie jak sobie radzić np. z ludźmi zarażonymi wirusem HIV. Funkcjonuje błędne myślenie na ten temat, piętnują ich jako grzeszników. Gdyby nie było organizacji misyjnych, nie można byłoby im pomóc.

Współcześnie częścią misji jest tzw. mobilizacja. Teraz w Europie mamy odwrót od chrześcijaństwa i tym też misja się zajmuje, aby angażować i pobudzać do działania te ewangeliczne kościoły, które jeszcze pozostały.

- Po co misja skoro nie odnoszę lokalnych sukcesów ewangelizacyjnych? Nie raz w niektórych kościołach słyszymy: „Pomyślmy, co by było, gdyby każdy z nas przyprowadził w tym roku jedną osobę do Chrystusa.” Rok się kończy, a nikt nikogo nie przyprowadził, co prowadzi do ogólnej frustracji. Więc po co mi misja skoro nie wychodzi mi ewangelizacja?

- Mamy dość zawężone lub wypaczone rozumienie tego kim jest misjonarz. Myślimy, że to ten który idzie na ulice i głosi Ewangelię.

Biblia nie mówi, że jak uporacie się z Jerozolimą to idźcie dalej. Jezus mówił od razu o całym świecie począwszy od Jerozolimy. Bo my nigdy nie powiemy: tu już wszystko zrobiliśmy, już nie mamy nic do zrobienia, więc idziemy na cały świat. Nie, zawsze i wszędzie jest coś do zrobienia. To jest tylko wymówka, że musimy tu być i tu ciągle coś robić, a zazwyczaj i tak mało robimy.

Zresztą to nie my decydujemy, że w Polsce będą się teraz nawracać ludzie, czy w Chinach. My tylko mamy zwiastować Ewangelię, a czy ludzie będą się nawracać tego nie wiem. Mamy też różne powołania, różne dary, to oznacza, że jeden jest powołany do własnego kraju, a inny do obcych krajów.

Poza tym „bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać niż brać” – to jest napisane w kontekście misyjnym, w kontekście zbiórki dla ubogich – za granicą. Ukierunkowanie na zewnątrz jest błogosławione przez Boga. Bo jeżeli będziemy myśleć – my tu mamy budynek do zbudowania, musimy skupić się na problemach i potrzebach lokalnych – to ograbiamy się z wielu błogosławieństw. Ale też nie możemy przesadzić w drugą stronę – idźmy wszyscy na krańce świata. W miarę możliwości musimy myśleć o wszystkim, robić jedno i drugie.

- Niewielu jest chrześcijan, którzy mocno promują misjonarstwo.

- Nie wiem, może wiele takich osób było, jest, ale nie wiedzą co z tym zrobić… Może jest wiele osób, które, jak mówisz, się frustrują, a w tym samym czasie być może odnaleźliby się w jakiejś pracy misyjnej. Np. taki mechanik samochodowy (jak już naprawi samochody wszystkich członków kościoła [śmiech]) to co on ma robić, skoro nie ma daru ewangelisty? Może właśnie pojechać na misję i tam pomagać w taki sposób jak umie. Nie musi iść do szkoły biblijnej i zostać pastorem – jest mnóstwo innych opcji jak może służyć Bogu.

- Po co misja, skoro, jak powiedział ksiądz Kaczkowski (co zresztą jest też w nauce kościoła katolickiego): „osoby, które wierzą zgodnie z własnym sumieniem i są wyznawcami innej religii – jeżeli czynią to w pełni dobrowolnie i z ogromnym przekonaniem, graniczącym z pewnością – będą zbawione na poziomie wierności własnemu sumieniu. Dokładnie tak samo będzie z osobami niewierzącymi, ale dobrymi, postępującymi zgodnie z zaleceniami Ewangelii.”?

- To jest teologia, która mówi, że można być zbawionym bez Chrystusa. Po co musiał umrzeć Chrystus? Mógł umrzeć bez rozgłosu, wszyscy byliby szczęśliwi. Słowo Boże jest jasne, że jak ktoś nie uwierzy w Chrystusa to nie będzie zbawiony. To nie jest tak, że to nie ma większego znaczenia, czy my im powiemy o Chrystusie czy nie. Gdyby tak było, nie byłoby potrzeby uwierzenia. Nie jest moją rolą oceniane serca ludzkiego, ale też wierzę, że Bóg jest miłosierny, jeżeli ktoś taki się znajdzie, kto nie słyszał dobrej nowiny, Bóg w Swoim miłosierdziu też to uwzględni.

- Czyli jednak…?

- Nie, Bóg jest miłosierny, ale nie schematyczny. Zobacz, co jest napisane w liście do Rzymian: „Otóż Bóg nie jest obojętny. Wszelki przejaw bezbożności i niesprawiedliwości ludzi, którzy nieprawością tłumią prawdę, spotyka się z gniewem nieba. Gdyż to, że On istnieje, jest dla nich oczywiste. Bóg sam pozostawił im ślady swojej obecności. Jego niewidzialna istota, to jest wieczna moc i Boskość, od stworzenia świata przemawia w Jego dziełach, wyraźnych przecież i widocznych — tak, że nie mają wymówki. Poznali zatem Boga. Nie oddali Mu jednak należnej czci. Nie okazali Mu też wdzięczności jako Bogu. Mnożąc wątpliwości, stali się w końcu niezdolni do trafnego osądu. Na bezmyślność ich serc nałożyło się ponadto zaślepienie. Podając się za mądrych, właściwie zgłupieli. Zastąpili przy tym chwałę nieśmiertelnego Boga podobizną śmiertelnego człowieka, wyobrażeniami ptaków, ssaków oraz płazów.” (Rz 1,18-23)… i tak dalej. Dla każdego człowieka jest możliwe poznać Boga, ale tak się nie dzieje – dosyć jasno i prosto jest to napisane. Więc wszyscy w jakiś sposób poznali Boga, ale wszyscy Go odrzucili. Szukanie teraz wyjątków: ale jakby ktoś nie odrzucił, to co by się z nim stało? nie ma sensu, bo generalnie ludzie to odrzucili. To po prostu tak z ludźmi nie działa. Dlatego Jezus Chrystus musiał przyjść, bo nikt nie byłby zbawiony. Gdybanie o tym, że ktoś coś tam, może gdzieś tam, gdzie nie dotarła ewangelia – nie ma sensu, choć Bóg jest miłosierny i wie kto coś tam, gdzieś tam… ale ja myślę, że ten fragment mówi, że takich ludzi nie ma, albo nie ma ich za wiele. to są takie dywagacje wchodzące poza zasłonę – ja nie jestem teologiem, a i teologowie tego nie wiedzą, mogą przypuszczać, ale nie mogą powiedzieć na 100%, że ktoś gdzieś został zbawiony mimo, że nie słyszał Ewangelii. Dlatego trzeba głosić Chrystusa - bo tylko w ten sposób ludzie mogą być zbawieni. Biblia mówi o potrzebie głoszenia Ewangelii. Po co mielibyśmy to robić, gdyby bez niej można byłoby być zbawionym - ci, którzy są porządnymi ludźmi będą zbawieni, a ci którzy nie są dobrzy pójdą do piekła? Nie! Tylko przez wiarę w Chrystusa.

- Nie uważasz, że to trochę niesprawiedliwe, że ludzie mają nierówne szanse, aby poznać Chrystusa, że tylko tam gdzie jest misjonarz jest większe prawdopodobieństwo nawrócenia?

- Sprawiedliwe jest to, że każdy zasłużył na potępienie, a reszta to jest łaska. My często nie doceniamy tego jak ona jest niezwykła.

- Nie jest łatwo być misjonarzem w katolickim kraju. Chrześcijanie ewangeliczni często są kojarzeni ze Świadkami Jehowy, którzy są bardzo misyjni. Ludzie  z góry są uprzedzeni, gdy słyszą o głoszeniu dobrej nowiny o Królestwie Bożym, o niebie, o zbawieniu, o spotkaniach w zborach. Podobne słownictwo, a całkiem przeciwne nauki.

- W ostatnich latach, myślę, że nasz kraj stał się bardziej tolerancyjny. Sam doświadczyłem takiego traktowania jako sekciarz w ostatnich latach chyba tylko raz. Myślę, że to się zmieniło. Teraz często spotykam się bardziej z ciekawością, pytaniami, takim pozytywnym zainteresowaniem. Trzeba sobie też zdać sprawę czym jest sekta. Wiemy, że np. nadmierne zainteresowanie, bombardowanie miłością to takie oznaki sekty…

- Niektóre kościoły zielonoświątkowe są takie…

- Jeżeli to jest sztuczne, to nie jest dobre. Po jakimś czasie okazuje się czy to jest naturalne i szczere, czy sztuczne. Również manipulowanie, pranie mózgu, czy decydowanie o tym, kto z kim ma zawrzeć związek małżeński. A także nauka (doktryna), np. Świadkowie nie wierzą w boskość Chrystusa i w to, że Duch Święty jest osobą, zatem wierzą w innego Chrystusa – nie zbawiciela. Ale, jak mówię, ostatnio ludzie są raczej zaciekawieni, pytają, czym się różnicie od katolików, a ja im wyjaśniam w co wierzymy.

- Na konferencji była mowa o manifestacji mocy Bożej wynikającej z pielęgnowania miłości i współczucia do innych ludzi.

- Na pewno nie jest to automatyzm, chodzi o to, że jeżeli nie będziemy służyć to nie mamy co liczyć na to, że będziemy dysponować wielką Bożą mocą. Bo i po co. Zastanawiamy się często czemu nie ma darów Ducha Św., albo nie objawiają się tak często (jeżeli nie jesteśmy cesacjonistami). Jedną z odpowiedzi może być to, że nie ma, bo są niepotrzebne. To tak jakbym chciał kupić dobre narzędzia i ich nie używać. Nie dojdziemy do dojrzałości chrześcijańskiej siedząc w ławkach i słuchając wykładów. Poznanie nadyma, a miłość buduje – jest czymś praktycznym, wychodzeniem z ławki…

- …przełamywaniem się… Słyszeliśmy na konferencji, że w Szwajcarii ludzie w kościele nie bardzo chcieli zajmować się uchodźcami, bo oni są inni, za trudni w relacjach.

- Takie przełamywanie się nie musi być czymś trudnym. Np. samo tłumaczenie kursu „Kairosa” uczy dojrzałości, pojawiają się sytuacje, których siedząc w ławce nie przeżyjesz.

- Podobnie z punkami, metalowcami, czy ludźmi zagubionymi tożsamościowo, którzy są dla wielu chrześcijan odpychający…

- Kościół musi wiedzieć jak dotrzeć do takich ludzi, jak okazywać im zainteresowanie i miłość. Nawet rodzice wierzący nie potrafią zrozumieć swoich dzieci, które często dziwnie się ubierają [śmiech]. Trzeba się nauczyć jak z nimi rozmawiać, zrozumieć co z czego wynika, co jest ich problemem, jak sobie radzić z pewnymi tendencjami. Rzeczywistość pokazuje, że to wchodzi do kościoła. Jakaś rodzina np. będzie miała taką trudność i co wtedy zbór zrobi? Napominać, czy tolerować?

- Apostoł Paweł na areopagu wykazał się sprytem i zainteresowaniem kulturą grecką, tym samym wzbudził zaufanie niektórych słuchaczy.

- Tak. Ważne jest podejście kontekstowe. Jest taka książka – „Wieczność w ich sercach” Dona Richardsona. Opisuje misjonarzy, którzy dotarli do pewnych obszarów świata, gdzie nie dotarła Ewangelia. Bóg gdzieś w historii, kulturze tych ludzi zawarł pierwiastki przygotowujące do przyjęcia Dobrej Nowiny. To też zgadza się z tym fragmentem z Rzymian, który czytaliśmy.

- Tamci misjonarze dość długo nie mogli dotrzeć do ich serc…

- …aż znaleźli sposób – wykorzystali coś, co jest w kulturze tych ludzi, żeby ci od razu mogli pojąć sens zbawienia, to było dla nich wtedy naturalne. W tym kontekście międzykulturowym przy głoszeniu Chrystusa nie można też przekroczyć pewnych granic, np. poprzez uczestnictwo w ich rytuałach.

- Albo jak w czasach kolonialnych, narzucając takie same formy i praktyki wiary..

- Tak. Poprzez nakazywanie, że nabożeństwo musi wyglądać tak i tak, ubiór, uczesanie. Wówczas mieszkańcy raczej wrogo byli nastawieni do samej Ewangelii, mówiąc, że to jest „ich religia”, religia białego człowieka.

- Marcus na naszych wykładach próbował usprawiedliwić trochę kolonialistów, że robili, co robili, ale z Bogiem w sercu…

- …że nie mieli złych intencji; mówił to, prawdopodobnie dlatego, że my zbyt ich krytykujemy, jakbyśmy sami nie popełniali błędów.

- Głosiciele ewangelii sukcesu i Ruchu Wiary też podobno nie mają złych intencji…

- Tego nie wiem [śmiech]. Błędy popełnialiśmy i popełniamy, ale ci co głoszą ewangelię sukcesu niekoniecznie nie mają złych intencji, bo przecież ich intencją jest własny dobrobyt. A tamci misjonarze nie myśleli o sobie, że są narzędziem kolonializmu i idą głosić religię białego człowieka, która ma podbić tubylców w niewolę np. Królowej Brytyjskiej. Oni szli głosić Chrystusa z myślą o tym, że ci ludzie potrzebują Go poznać. To byli pionierzy, nie wiedzieli z jakimi problemami mogą się spotkać. Dzisiaj wyciągamy wnioski z ich błędów.

- Dzięki takiej dojrzałości, znakomitej komunikacji międzykontynentalnej, transportowi, Internetowi, możliwościom finansowym – Ewangelia dotarła już niemal wszędzie. Marcus powiedział, że jest tylko 7 tysięcy grup, do których ona nie dotarła. Zatem jak już tych 7 tysięcy usłyszy – „wtedy nadejdzie koniec” jak mówi Ew. Mat 24,14.

- Tak wierzymy.

- Więc w pewnym sensie misjonarze przyśpieszają przyjście Chrystusa. I możemy przewidzieć, zobaczyć, że to nastąpi już za chwilę…

- Jeżeli szczerze się modlimy: „Panie Jezu przyjdź”, to powinniśmy przyłożyć ręce do tego działania.

- …aby osiągnąć „wystarczające świadectwo w grupie, do której nie dotarła ewangelia” jak mówił Marcus.

- Tu chodzi o to, że misjonarze są potrzebni w danym kraju do momentu, aż kościół nie będzie w stanie sam się rozwijać. Np. w Polsce kościół jest w stanie sam się rozwijać, jeżeli potrzebuje pomocy to może w formie edukacji…

-… i mobilizacji…

- tak, pokazania jakichś kierunków.

- Znamy historię Williama Careya, nazywanego „ojcem nowożytnych misji”, że zabrał do Indii żonę, która nie chciała jechać, a po śmierci syna żyła tam w depresji i załamaniu nerwowym.

- Apostoł Paweł mówił, że lepiej jest być samemu, ale jak już się ma żonę i dzieci, nie można nazywać ich problemem. Faktycznie William Carey miał ciężko, podjął trudną decyzję, przeżył pewne nieszczęścia, ale nikt dzisiaj nie powie, że powinien był zostać w domu. Współcześnie organizacje misyjne na pewno nie zalecają takich ruchów. Jeżeli masz rodzinę, to upewnij się, że żona chce jechać; bo jeżeli robimy coś na siłę, to robimy więcej szkód niż pożytku. W misji SIM nikt cię nie wyśle, jeśli nie załatwisz spraw rodzinnych porządnie.

- Na pewne tragedie misyjne nie patrzymy więc w kategoriach błędu. A pamiętasz, że Elizabeth Elliot po latach od zamordowania jej męża i innych misjonarzy przez Indian w Ekwadorskiej dżungli, stwierdziła, że oni nie musieli ginąć?

- To była spontaniczna akcja. Oni to w pewnym sensie ukryli, nie raportowali tego działania. Tylko kilku wtajemniczonych i tyle. Podjęli ryzyko i zginęli na polu misyjnym. Okrzyknięto ich jako wielkich bohaterów wiary, a Elisabeth próbowała wyjaśnić, że to zbytnie uproszczenie, niepełny obraz. Ona nie podważyła sensowności tego wszystkiego, ale chciała powiedzieć, że można było i trzeba organizować takie próby odpowiednio się przygotowując, informując przełożonych, korzystając z ich doświadczenia. W pewnym okresie miała dość opowiadania w kółko tej ich historii, ale Corrie Ten Boom powiedziała jej, że na tym polega ta służba, żeby rozgłaszać Boże działania. Po latach dzięki ich pionierstwu kościół w Ekwadorze bardzo się rozwiną i do tej pory przynosi owoce. Wielu ludzi pod wpływem tej historii podejmowało bardzo odważne decyzje co do swojego życia.

-  Twoje ulubione książki.

- Może nie ulubione, ale te, które wydaje się, że wywarły na mnie największy wpływ. „Niech radują się narody” i „Nie zmarnuj życia”, obydwie Johna Pipera. Pisze tam o swojej drodze i edukacji jako chrześcijanina, interpretuje „Blowin In the Wind” Dylana, opowiada o sensie misyjności. Na niego duży wpływ mają autorzy, którzy też na mnie wywarli wielkie wrażenie - i dlatego umieściłbym na tej liście pozycje Jonathana Edwardsa i C.S. Lewisa.

- Dziękuję za rozmowę i życzę nam wszystkim powodzenia w misji.

www.sim.org




Wykłady z konferencji "Na misji z Bogiem":

https://www.youtube.com/playlist?list=PL7tWXkKP50Im0Uiu0z7BxQ2Jh3BB96Hec

poniedziałek, 17 lipca 2023

Cztery basy Adama

Gdańsk, czerwiec 2023r.

Spotkaliśmy się z Adamem – znakomitym muzykiem, aranżerem, klawiszowcem, liderem, trochę wokalistą, a przede wszystkim genialnym basistą i rozmawiamy sobie o rodzinie, muzyce i Kościele.

Opowiedz parę słów o sobie: skąd pochodzisz, jak się nawróciłeś.

Urodziłem się i mieszkałem 19 lat w Białymstoku, pochodzę z rodziny, w której mój tata, dziadek, pradziadek byli protestantami, żyli z Bogiem.

A prapradziadek był wierzący?

Nie. Mój pradziadek przyjechał z Rosji i nawrócił się w Polsce, ożenił się z Polką. W Białowieży.
Z dziadkami spędzałem popołudnia i wieczory, bo mieszkaliśmy w jednym domu. Gdy do nich schodziłem do pokoju, często widziałem ich na kolanach, jak się modlą o mnie, albo o moich rodziców. Razem też chodziliśmy do zboru Kościoła Baptystów. Tam chodziłem na szkółkę, słuchałem Słowa Bożego, rodzice śpiewali w chórze, który prowadził dziadek, potem tato przejął tą funkcję. Dwa nabożeństwa w niedzielę, próby chóru, w środy wieczorem wykłady – to był taki czas, kiedy dużo słyszałem o Bogu. Jeździłem na obozy, gdzie często było wezwanie do przyjęcia Jezusa.

Jeździłeś chętnie?

Bardzo chętnie. Tam miałem przyjaciół i z tamtych wyjazdów mam najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa.
Potem chodziłem na spotkania młodzieżowe, gdzie było nas około 30-50 osób, chodziłem też na grupy domowe i wtedy zacząłem czytać Słowo Boże. Na którymś obozie oddałem życie Jezusowi.

Ile miałeś lat?

Nie pamiętam, ale to jeszcze było takie dziecięce; właściwe nawrócenie nastąpiło wtedy, kiedy miałem chrzest i to było w 2000 roku.

Jak poznałeś swoją żonę?

Ciekawa rzecz, bo Marta pochodzi z Hajnówki, czyli jakieś 60 km od Białegostoku. Moi przyjaciele często jeździli do Hajnówki spotkać się z tamtejszymi wierzącymi, a ja jakoś nigdy tam nie chciałem jeździć i nigdy Marty nie poznałem. I dopiero jak ja się przeprowadziłem do Gdańska na studia w 2002 roku, wtedy poznaliśmy się w takim akademiku u Baptystów na pierwszym roku studiów, a od drugiego roku już byliśmy razem. A ślub wzięliśmy na czwartym roku.

Potem urodził się Natan i Hania. Czy przy wyborze imion kierowaliście się ich znaczeniem?

Natan to Bożydar. Marta zaszła dość szybko w ciążę i było to dla nas zaskoczeniem, takim darem od Boga. A Hania to osoba pełna wdzięku i łaski.

Pamiętam, że parę lat temu, jak zmarł twój dziadek, podczas prowadzenia uwielbiania w kościele podzieliłeś się osobistą refleksją, co było bardzo poruszające i takie inne niż cotygodniowe prowadzenie śpiewu.

Tak, zagraliśmy wtedy ulubiony hymn dziadka – 'Gdy pokój niebieski' (It is well with my soul). W dzieciństwie dziadek prosił mnie: Adam, ja już słabo widzę, zagraj mi na pianinie taką i taką pieśń. Dzięki temu nauczyłem się grać z nut tą pieśń, wtedy pierwszy raz ją poznałem. I jest to głęboka treść, z którą utożsamiam się przeżywając różne osobiste wydarzenia.

Parę dni temu byliście z Hanią na dwudniowym wyjeździe survivalowym. Co tam się działo? Czy coś nowego odkryłeś w relacji z córką?

Fajne pytanie. Hania jest już nastolatką i inaczej rozmawia się z nastolatką a inaczej z dzieckiem. Ten wyjazd pozwolił na nowo nam przypomnieć kim jest córka i kim jest tato; pozwolił zbliżyć się do siebie, mogliśmy szczerze pogadać na tematy, na które w tygodniu nie ma czasu. Dostaliśmy 50 (ja) i 100 (Hania) pytań, które zadawaliśmy sobie, co było bardzo odświeżające i pogłębiające naszą relację. No i pierwszy raz w życiu zjedliśmy we dwójkę obiad w restauracji.

Czytałeś kiedyś książkę „Tatusiowa córeczka”?

Nie

To była książka wydana w Polsce w latach 90tych, a jedną z myśli którą ona niesie jest, że kobiecość córki kształtuje się pod wpływem ojca. Zgadzasz się z tym twierdzeniem?

Myślę, że ogólnie charakter córki i syna też, kształtuje się pod wpływem ojca. I widać to wyraźnie kiedy ojca brakuje. Nie rozgraniczałbym, że ojciec bardziej dla córki, a mama dla syna.

Przeczytałeś książkę, którą napisał prezes firmy, w której pracujesz – Pat Gelsinger – „Tajniki żonglerki. Jak znaleźć równowagę między pracą, wiarą i rodziną?”, nawet udało ci się zdobyć jego autograf. No więc jak znaleźć taką równowagę? Udaje ci się?

Książkę czytałem na raty. Jak byłem na Cyprze, czytaliśmy ją razem z Martą. Były tam fragmenty o tym jak żona patrzy na męża mocno zapracowanego i jak mąż to widzi i musi coś zmienić. Mogliśmy razem spojrzeć na siebie z innej perspektywy – widząc, że Pat i jego żona też mieli podobne problemy. Z tej książki nauczyłem się stawiać i mierzyć cele (ogólnie życiowe). Jednym z celów jaki sobie Pat postawił to nauczyć się iluś wersetów na pamięć w ciągu roku i przeczytać Biblię kilka razy w ciągu roku. Najciekawsze w tym jest to, że jeśli się nam nie uda, to nie jest to naszą porażką, ważne, że zaczęliśmy i będziemy starać się ten cel osiągnąć w kolejnym roku.

Ileś razy w ciągu roku Biblię? Prezes wielkiej korporacji znalazł na to czas?

Jednego roku postanowił dwa razy, ale przeczytał raz i był też zadowolony. Ważne, żeby był cel i konsekwentnie go realizować, a ja do tej pory nie miałem jasno sprecyzowanych celów i łatwo poddawałem się. W książce jest też ciekawy motyw relacji z dziećmi. Pat ma ich czwórkę i łatwo jest mu się spotykać ze wszystkimi razem, ale trudno z każdym oddzielnie. Postanowił więc umawiać się z nimi raz w miesiącu, z każdym oddzielnie – i spędzać czas stosownie do ich wieku, potrzeb, upodobań. Stąd też mój wyjazd z Hanią, a wcześniej z Natanem.

Najtrudniejsze chwile waszej rodziny…

Hania mi to pytanie zadała na wyjeździe. Nie byłem w stanie sobie przypomnieć…. może jak Marta miała zabieg w szpitalu i była pod narkozą, a ja wyobraziłem sobie, że ona może się już nie obudzić – to było przerażające, że zostanę z dwójką dzieci sam. To pokazało, że nie wyobrażam sobie naszej rodziny bez niej, podobnie przy porodzie Hani – było trochę komplikacji i też się bałem.

Czy dzieci urodzone w wierzącej rodzinie to gwarancja tego, że się nawrócą?

Absolutnie nie. To jest coś, co mam z tyłu głowy od dziecka. Nie ma żadnej gwarancji. Potrzebna jest modlitwa. Sam też musiałem się nawrócić. Byłem mniej więcej w takim wieku jak Natan teraz. Myślałem – ok., jestem w kościele, ale kim w tym kościele jestem? Jestem Adamem, którego rodzice przyprowadzają do kościoła, no i musiałem sam taką decyzję podjąć, aby oddać życie Chrystusowi. Moje dzieci podjęły takie decyzje na obozach – tak jak ja kiedyś, ale na razie to o niczym nie świadczy, dopóki nie przypieczętują tego chrztem.

Bono – lider U2 napisał niedawno autobiografię, wiem że chcesz ją przeczytać (lub przesłuchać). Jego twórczość przesiąknięta jest chrześcijaństwem. Po nagraniu pierwszej płyty zespół odczuł powołanie do niepublicznego służenia Bogu i ludziom w lokalnej społeczności. Zespół na chwilę się rozpad. Jak ty byś zdecydował będąc na ich miejscu?

Hmm… Tu chyba muszę wrócić do książki Pata – on też miał takie rozterki. Szef korporacji służył o dziwo też w kościele, udzielał się w radzie zborowej. W końcu doszedł do wniosku, że będzie służył Bogu postępując zgodnie z tym co mówi Biblia i dzięki temu będzie mógł mówić ludziom z czego to wynika, a także przez finanse, które będzie mógł szczodrze rozdawać. On chyba oddaje 80% swojego wynagrodzenia na kościół i cele charytatywne. A wracając do U2, wydaje mi się, że gdybym był w tym miejscu, którym jestem i wiedział to co wiem, pewnie zostałbym tym muzykiem nadal, ale wykorzystywałbym te finanse na cele wyższe, dzięki temu można dotrzeć z Ewangelią do większej ilości osób, finansować różne misje.

U2 jednak nie jest związane żadną społecznością, pragmatycznie nie chcą różnicować tym swoich fanów. Jedni mogliby mówić, że skoro jesteście np. baptystami, to nie będziemy was słuchać.

Osobiście w takiej sytuacji chciałbym zdecydowanie należeć do jakiejś wspólnoty, która modliłaby się o mnie, do której bym zawsze wracał, bez względu na koszty. Wydaje mi się, że tu Bono popełnia błąd, zależy między czym a czym oni wybierali, nie znam dokładnie sytuacji. Ale właśnie ostatnio też miałem trudny wybór. W tym czasie kiedy był wyjazd z córką, był też w Gdańsku Pat, a ja miałem mu przedstawić prezentacje – byłoby to nobilitujące. Wybrałem wyjazd z Hanią.

Bono też nie jest ewangelistą nawołującym do pokuty, do przyjęcia Chrystusa, nie nazywa grzechu grzechem, jak to robił kiedyś np. Keith Green. Jaką ty byś przyjął postawę?

Na szczęście nie jestem w takiej sytuacji. Ale widzę takie trendy, również w korporacjach - że chcemy być wszyscy jedno, nikogo nie krytykować, jeden wierzy w Buddę, drugi w papieża, trzeci w Mahometa, każdy może być z kim chce, kim chce i każdy ma do tego prawo. Z tym się nie zgadzam, ale na szczęście nie mam takiego stanowiska, żebym musiał to głośno wypowiedzieć.

Bałbyś się?

Nie wiedziałbym jak się zachować. Musiałbym mieć szczególne prowadzenie Boże. Ale ci którzy kochają Jezusa i są na takich stanowiskach, lub są liderami sławnych grup, często nie mówią o Nim i nie mówią tego co naucza Biblia w tych różnych przypadkach. Rozrzedzają swój przekaz. To mi się nie podoba.

Byliśmy teraz na konferencji, na której dużo mówiło się o muzyce. Też jesteś tego zdania że ciężka, czy rockowa muzyka nie wpływa dobrze na człowieka? Co byś zrobił jakby twój syn słuchał ciągle Metalliki? Graliśmy kiedyś z Nealem Morsem, a to też niekoniecznie lekka muzyka.

Mój syn na szczęście słucha smooth-jazzu, a Neal Morse nie jest aż taki mocny. Muzyka wpływa na emocje, na psychikę; jak ciągle słuchasz czegoś depresyjnego, agresywnego to ma to na ciebie wpływ. Nawet jeżeli ma chrześcijańskie teksty, to ciężkość i specyficzne dźwięki tej muzyki sprawiają, że można odczuwać niepokój. Choć nie chcę kategoryzować, może coś w tym być.

Wspomniana konferencja była o uwielbianiu. Słowo uwielbianie moim zdaniem zarezerwowane jest tylko do Boga (jak worship w jęz ang.). Gdy ktoś mówi „uwielbiam słodycze” to już sam nie wiem czy to oksymoron, czy solecyzm, ale nie pasują mi te słowa do siebie. Uwielbiasz coś czasami, czy tylko Boga?

Tylko Boga.

Na konferencji w swoim wykładzie „Uczestnik czy odbiorca” mówiłeś, że za czasów króla Salomona, gdy muzycy zagrali, a chór zaśpiewał, chwała Pana zstępowała, a kapłani nie mogli tam ustać (wg 2Kron 5). I zapytałeś wszystkich, czy chcemy, żeby na naszych nabożeństwach też zstępowała chwała Boża. Nie powiedziałeś co masz na myśli, bo w Starym Testamencie widzimy chmurę, obłok. Więc co byś chciał widzieć na nabożeństwach? Czy wyróżniasz jakieś nabożeństwa na których zstępuje chwała Boża a na niektórych raczej nie?


Ale żeś mi dał. [śmiech] Ciekawy temat. Śpiewamy czasem „niech Twa chwała zstąpi, niech dosięgnie swą mocą narody”, albo „wywyższonego widzieć chcę, ujrzeć Ciebie w blasku Twej chwały”. Ja to kiedyś śpiewałem bezrefleksyjnie, ale jak tak studiuję Słowo, a ostatnio na grupce mieliśmy Księgę Ezechiela, gdzie „chwała się przenosi”, rozumiem więcej, co się dzieje gdy chwała jest obok ciebie. To jest wielkie i straszne. Śpiewamy, że chcemy tego, ale gdybyśmy rzeczywiście to zobaczyli, bylibyśmy przerażeni, nie moglibyśmy ustać na nogach. Ale ja wierzę, że Jezus jest zawsze w Swoim Duchu, przechadza się, dotyka serc.

Czyli śpiewając : „chcę ujrzeć Cię w blasku Twej chwały” co byś chciał ujrzeć?

Bardzo dobre, ale trudne pytanie. A co ty byś chciał ujrzeć?

[śmiech]

Może coś takiego jak apostoł Piotr mówił do pogan zgromadzonych w domu Korneliusza i w tym czasie na wszystkich zstąpił Duch Święty (Dz 10,44).


To Duch Święty, a nie chwała Boża. Ja myślę, że każdy z nas chciałby zobaczyć Boga, ale gdybyśmy Go zobaczyli, moglibyśmy nie przeżyć. Więc chwała to nie cały Bóg. Ale my nie jesteśmy w stanie jej zobaczyć tak jak oni w Starym Testamencie. Tak mi się wydaje. Niebezpiecznie jest myśleć według tego przykładu ze Starego Testamentu, bo można dojść do wniosku, że na nabożeństwie trzeba padać, bo jest tam chwała Boża. Myślę, że jak ja widzę chwałę Bożą, to widzę pewne jego cechy, atrybuty.

Czyli sama teoria, bez odczuwania?

Nie, nie, odczuwanie i przeżywanie objawienia np. Bożej świętości w szczególny sposób, w zachwycie i podziwie, inaczej niż na co dzień, i inaczej niż gdy tylko przyjmuję to rozumem. Tak mi się wydaje. Tak to przeżywałem.

Mówiłeś też o słowie Alleluja, że jest 24 razy w Psalmach i tylko 4 razy w nowym Testamencie i to tylko w Objawieniu Jana. Czy życzysz innym na Święta Wielkanocy „Wesołego Alleluja”?

To ciekawe pytanie. Jak by tak przetłumaczyć wprost, to wychodzi: „Wesołego chwalcie Pana”.

Czy to nie jest trywializowanie tego słowa?

Niektórzy mówią: „Alleluja i do przodu”. [śmiech] Ja nigdy nie życzyłem „Wesołego Alleluja” więc nie mam z tym problemu.

W 2020 roku mieliśmy serię wykładów eschatologicznych. Ty mówiłeś o powrocie widzialnym Chrystusa. Rozumiem, że jesteś premilenialistą dyspensacyjno-pretrybulacyjnym?

Skoro tak twierdzisz… [śmiech]… to muszę się zgodzić, chociaż nie wiem czy mnie właśnie nie obraziłeś. [śmiech]

Czyli wierzymy, że najpierw będzie porwanie Kościoła, potem wielki ucisk, potem powrót Chrystusa z Kościołem i potem tysiącletnie panowanie z Chrystusem, potem sąd, oraz nowe niebo i nowa ziemia.

Tak. Taka chronologia najmocniej do nas przemawia, ale to nie jest tak, że jak ktoś wierzy w inną kolejność to błądzi, czy jest heretykiem, to nie jest kwestią zbawienia. Jak ktoś nie wierzy w pochwycenie, a jest zbawiony, to i tak zostanie pochwycony. Gorzej, jak ktoś wierzy, że może się nawrócić w ucisku i żyje teraz życiem nijakim licząc na to, że będzie miał szansę potem. Albo, że teraz żyjemy w tysiącletnim królestwie – ja nie widzę, żeby teraz wilk żył w zgodzie z barankiem. To jest diabelska pułapka.

Rozważaliście na grupce księgę Ezechiela. Co najbardziej cię zaciekawiło?

Mi został z pierwszego rozdziału opis tronu Bożego i te pierścienie które działają jak żyroskop, wokół cheruby… Dzieciaki jak rysowały te cheruby, mogliśmy zobaczyć, że każde inaczej je sobie wyobraża. Jedne były dość śmieszne, inne naprawdę straszne, przerażające…

Masz te rysunki?

Niestety nie. Wtedy pomyślałem sobie o tej chwale Bożej, przerażającej, że my jesteśmy bardzo daleko od tej duchowej rzeczywistości, od tamtej przestrzeni. Ale na szczęście Bóg nas tak umiłował, że posłał Swego Syna w ciele i ten dystans minimalizuje.

Jakie znaczenie mają dla ciebie grupy domowe?

Moją motywacją do założenia grupy było to, o co wcześniej pytałeś – zbawienie dzieci. Chciałem, aby moje dzieci miały jako przyjaciół inne dzieci z kościoła, bo z kim spędzasz czas, o czym rozmawiasz – za tym idzie serce. Przez lata działania tej grupki, widzę, że dzieciaki są blisko siebie, blisko Boga no i też widzą rodziców modlących się, rozważających Słowo i same się uczą modlitwy, rozmawiają z nami na poważne tematy.

Zapraszacie czasem niewierzących?


Raczej nie, chociaż jak mieliśmy gości – koleżanki Hani na wymianie z Litwy były z nami na grupce i słuchały.

Na grupkach grasz na gitarze, na klawiszu, śpiewasz, ale głównie jesteś wirtuozem basu. Ile masz gitar basowych?

Cztery. Ta, na której gram najwięcej to pięciostrunowy, biały Marcus Miller Sire V7 – to bardzo dobry i w miarę tani instrument z Korei, który Marcus zaprojektował dla młodzieży do nauki. Drugi – złoty, czterostrunowy to Fender Jazz Bass, podobny do tego na jakim gra Marcus Miller, ale on gra na modelu z lat 70tych, a mój jest z 83 roku. To jest pierwszy bas, który jak kupiłem, powiedziałem sobie, że na tym instrumencie gram tylko dla Pana Boga. Można by powiedzieć, że brzmieniowo Sire jest podróbką Jazz Bassa, który jest cztery razy droższy. Sire jest też aktywny – dużo mocniejszy sygnał wychodzi z gitary niż z tego pasywnego Jazz Bassa. Trzeci to czerwony Fender Precision z lat po 2010 roku, ma struny tzw. flaty, czyli bez owijki, jak w kontrabasie. Przeznaczony do grania spokojnego, bez klangowania, ciepłe brzmienie, długie wybrzmiewanie. I ma dwie gałki – volume i tone. To jest w ogóle pierwsza gitara stworzona przez Fendera w latach 50tych i do dziś produkowana. Czwarty to u-bass, czyli ukulele basowe. Krótki, ciemne drewno, akustyczny instrument z przedwzmacniaczem piezo, czyli nie ma przetwornika, jak tamte, tylko ma w mostku to schowane. Struny ma gumowe (jak do procy : ), trzeba uważać, bo latają mocno, mają duże amplitudy wychyleń. Wygląda jak zabawka, brzmi jak kontrabas. Kupiłem go z myślą o wyjazdach, o grupkach.

Masz czas na czytanie książek?

Mam nawet postanowienie, aby jedną w miesiącu przeczytać.

Udaje ci się?

Na razie tak.

Jestem pod wrażeniem. Co było ostatnio?

„Krzyż i sztylet”, „Nicky Cruz”. Przeczytałem też to, co Tomek polecił - „Żyletkę zawsze noszę przy sobie”, ale ciężki kaliber – nie poleciłbym tego. Teraz zacząłem „Śmierć guru”.

Jak może wyglądać nasz kościół za 20 lat, jakie masz marzenia?

Tak daleko nie patrzę, ale jak się cofnę 10 lat, to miałem marzenie, żeby była u nas grupa młodzieżowa, a teraz widzę, że jest 10-12 osób. Moim marzeniem jest na pewno, żeby w naszym zborze zawsze była młodzież. A drugim marzeniem jest, aby służba w kościele była przywilejem, i aby każdy mógł i chciał służyć z ochotą; czyli żeby nikogo nie trzeba było prosić, ale żeby ludzie sami się zgłaszali. Trzecie – aby było wielu muzyków, i młodych i starszych, którzy mogliby się wymieniać.

Co musisz jeszcze w swoim życiu zrobić, żeby być całkowicie zbawionym?

Podchwytliwe pytanie mi zadałeś. [śmiech] Nic już więcej nie muszę zrobić.

Czemu nie czytasz PS-a?

A skąd wiesz, że nie czytam? [śmiech] Nie czytam, bo nie ma go w wersji audio. Ale żeby nie było – ja bardzo doceniam waszą służbę, wiem, że macie do tego serce, wiem, że jest to potrzebne. Ale jest tak dużo do zrobienia, że z żalem niektóre rzeczy muszę odrzucić.

Przecież są różne syntezatory mowy typu „Ivona”…

Ale to nie to samo co lektor, jakiś aktor, czy ktoś z ładną barwą głosu, intonacją. Często po wysłuchaniu czegoś utożsamiasz książkę z tym lektorem. Chciałbyś, żeby „Ivona” była głównym głosem PS-a?

No nie. Ale w czasach SI może każdy artykuł mógłby być przeczytany głosem jego autora [śmiech]

Dziękuję za rozmowę.

piątek, 14 stycznia 2022

Wtedy nadejdzie koniec | Paweł Jurkowski


Gdańsk, styczeń 2022r.

„I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec.” Mat 24,14

Na początek rozmowy chciałbym zadać ci pytanie dotyczące głoszenia Ewangelii wśród narodów całej ziemi. Zamysłem Bożym było i jest aby nie tylko naród żydowski poznał Chrystusa, ale też wszystkie inne. Czy wg ciebie, gdyby Izrael nie odrzucił Chrystusa i przyjąłby zbawienie, poganie nie mogliby Go poznać?

Myślę, że Bóg jedynie zna odpowiedzi na pytania typu „Co by było gdyby…?”. My jedynie możemy z pewnością mówić o tym co On zechciał nam w Swej łasce objawić. Opierając się więc na objawieniu Jego miłości do wszystkich ludzi i Jego pragnieniu, by wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy, śmiem twierdzić, że nic nie mogło i nie może pokrzyżować Jego zamysłu dotarcia z Ewangelią do wszystkich narodów ziemi.

Apostoł Paweł, rozważając w rozdziałach 9-11 Listu do Rzymian kwestie tymczasowego odrzucenia Izraela, aby umożliwić poganom (nieżydowskim narodom) wejście do Bożego Królestwa, podkreśla Bożą suwerenność, sprawiedliwość oraz kluczowy aspekt wiary i niewiary Izraela i narodów. To rozważanie prowadzi go do duchowego uniesienia i wołania: O głębokości bogactwa zarówno mądrości, jak i poznania Boga! Jak niezbadane są Jego wyroki i niewyśledzone Jego drogi!  Któż bowiem poznał myśl Pana albo kto był Jego doradcą?  Lub kto pierwszy Mu coś dał, aby otrzymać odpłatę?  Z Niego bowiem, przez Niego i w Nim jest wszystko. Jemu chwała na wieki. Amen! (Rzym. 11:33-36)

Podobnie i my, przyglądając się Bożemu planowi zbawienia narodów, winniśmy, z radosnym dziękczynieniem i uwielbieniem, mówić o niepojętych w pełni dla nas Bożych drogach.


W niektórych kręgach słyszy się takie hasła jak: ‘Chrystus dla narodów’, ‘Polska dla Jezusa’, tu i ówdzie czytamy: ‘przebudzenie w Polsce trwa na niespotykaną dotąd skalę’, ‘dla Boga nie ma problemu, żeby niedługo każdy Polak ochrzcił się (wg słów Jezusa: “czyńcie uczniami wszystkie narody i chrzcijcie je”)’. Na pewno znasz też teologię dominionizmu. Co myślisz o takich prognozach?

Obawiam się, że ci, którzy triumfalnie wykrzykują takie hasła, nie czytają zbyt uważnie swoich Biblii i nie analizują duchowego stanu wielu tak zwanych „wierzących”. Pan Jezus wyraźnie powiedział, że szeroka jest brama i przestronna droga, która prowadzi na zatracenie, i wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą.  Natomiast ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują. Uważna analiza historii kościoła oraz biblijnie wyostrzone spojrzenie na duchowy stan współczesnego szeroko pojętego chrześcijaństwa, dowodzi prawdziwości stwierdzeń Pana Jezusa.

Każdy prawdziwy chrześcijanin pragnie duchowego przebudzenia i zbawienia ludzi w swoim domu, mieście, narodzie i aż po krańce ziemi. O to się gorliwie modlimy i podejmujemy działania, aby jak najwięcej dusz zostało wyrwanych z królestwa ciemności i przeniesionych do Królestwa Światłości dzięki opamiętaniu i wierze w Pana Jezusa. Natomiast nie możemy się łudzić, że wszyscy którzy nazwą Jezusa Panem, są zbawieni i stają się Jego uczniami. Ponownie odwołam się do słów naszego Zbawiciela, który uroczyście zapowiedział: Nie każdy, kto mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto wypełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie.  Wielu powie mi tego dnia: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w twoim imieniu i w twoim imieniu nie wypędzaliśmy demonów, i w twoim imieniu nie czyniliśmy wielu cudów?  A wtedy im oświadczę: Nigdy was nie znałem. Odstąpcie ode mnie wy, którzy czynicie nieprawość. (Mat. 7:21-23)

Jeśli ktoś postrzega przebudzenie w spotkaniach ludzi, których uda się zgromadzić w jakimś miejscu i namówić do powtórzenia pięknie brzmiących słów, typu: „Panie Jezu wejdź do mojego serca i bądź moim Zbawicielem!”, to rzeczywiście takie przebudzenie trwa w naszym kraju od Chrztu Polski za czasów Mieszka I. Jeśli jednak uważnie czytamy Święte Pisma, to dobrze wiemy, że religijne słowa to zdecydowanie za mało, aby wejść do Bożego Królestwa. Jeśli się ktoś nie opamięta ze swoich grzechów, nie odstąpi od swej nieprawości, nie nawróci całym sercem do Boga i nie zostanie zrodzony z Ducha Świętego, nigdy nie zobaczy Królestwa Bożego, choćby odmawiał najwznioślejsze modlitwy i głośno wyśpiewywał najpiękniejsze hymny!

Niestety, wielu współczesnych entuzjastów przebudzenia, ignoruje nauczanie całej prawdy Bożej, a powtarza wybiórcze fragmenty Pisma, rozpalając w naiwnych religijny ferwor i stwarzając pozory duchowego życia tam gdzie go nie ma. Jeśli przyjrzymy się uważnie wielu obecnym „przebudzeniom” to z przykrością musimy stwierdzić, że jest to słomiany ogień, który efektownie bucha religijnym blaskiem, ale szybko gaśnie i zostaje po nim tylko dym rozczarowania… Wielka odpowiedzialność leży na przywódcach zborów, na popularnych blogerach, vlogerach czy ludziach aktywnie działających w mediach społecznościowych, za którymi bezrefleksyjnie idą młodzi ludzie wyglądający obiecywanego im przebudzenia. Kiedy ono jednak nie nadchodzi, a życie wydaje się zbyt prozaiczne – pojawia się frustracja…

Jeśli chcemy być skuteczni w dziele misji, ewangelizacji i uczniostwa, to musimy trzymać się biblijnych wyznaczników wykonywania powierzonej nam przez Boga pracy: w chłostach, w więzieniach, podczas rozruchów, w trudach, w nocnych czuwaniach, w postach;  przez czystość i poznanie, przez wytrwałość i życzliwość, przez Ducha Świętego i nieobłudną miłość;  przez słowo prawdy i moc Boga, przez oręż sprawiedliwości na prawo i na lewo;  przez chwałę i pohańbienie, przez złą i dobrą sławę; jakby zwodziciele, a jednak prawdomówni;  jakby nieznani, jednak dobrze znani, jakby umierający, a oto żyjemy, jakby karani, ale nie zabici;  jakby smutni, jednak zawsze radośni, jakby ubodzy, jednak wielu ubogacający, jakby nic nie mający, jednak wszystko posiadający. (2 Kor. 6:5-10)  

Niewielu chce dzisiaj iść taką drogą, jaką szli wierni Chrystusowi apostołowie. Jeśli sądzimy, że obierając inną drogę, dojdziemy tam gdzie oni doszli, to jesteśmy w wielkim błędzie i możemy znaleźć się w gronie tych wielce rozczarowanych przed sędziowskim tronem Chrystusa.


Czy łączenie z innymi kościołami, także tradycyjnymi i liberalnymi w celu misji i ewangelizacji wg ciebie jest właściwe?

Absolutnie jestem przeciwny prowadzeniu jakiejkolwiek duchowej działalności w Bożym Królestwie z ludźmi duchowo nieodrodzonymi! Kiedy Apostoł Paweł wzywa Koryntian do niechodzenia z niewierzącymi w jednym jarzmie, to nie zakazuje ślubu wierzącego z niewierzącą osobą (co oczywiście jest wielkim błędem!), ale mówi o duchowej wspólnocie i działalności wierzących z niewierzącymi. Cały kontekst 6 i 7 rozdziału 2 Listu do Koryntian tego dowodzi.

Jedną rzeczą jest głosić Ewangelię wszystkim i wszędzie, a inną rzeczą jest zawierać duchowe pakty, układy, ekumeniczne związki, w których ludzi duchowo nieodrodzonych obłudnie nazywamy naszymi braćmi i siostrami! Jeśli natomiast rzeczywiście każdego nominalnego chrześcijanina postrzegamy jako naszego brata, to sami nisko upadliśmy!

A może da się znaleźć jakiś kompromis – wspólnie działamy w zakresie pomocy medycznej, finansowej, zaopatrzenia, czy muzyki, a oddzielamy się, gdy zwiastujemy Ewangelię i mówimy o sprawach duchowych?

Duchowe kompromisy są bardzo kosztowne – a jeśli myślimy inaczej, to ponownie wynika to z naszej duchowej ignorancji, lub co gorsza tłumienia prawdy.

Czy Jezus choć raz wzywał swoich uczniów do jakiegokolwiek kompromisu z tym światem, z religijnym establishmentem czy możnymi tego świata? Czy nie przestrzegał nas raczej, że to co jest znaczące i szanowane w tym świecie, jest w pogardzie u Boga? (Łuk. 16:15)

Jaka jest nasza motywacja w łączeniu sił z niewierzącymi? Sądzimy, że im więcej ludzi się w coś zaangażuje, tym więcej razem zdziałamy. Czy taka jest też Boża ekonomia? Czy Bóg nas wzywa do łączenia się z każdym, kto się na to zgadza, czy do trzymania się z dala od wszystkiego co złe i nieczyste? Czy Bóg potrzebuje wielkich armii by pokonać Swoich wrogów czy wystarczy Mu garstka żołnierzy Gedeona, lub nawet samotny Samson? Czy Jezus potrzebuje worka pieniędzy by nakarmić tysiące głodnych, czy wystarczy Mu pięć chlebów i dwie ryby? Dlaczego apostoł Paweł zbierał datki na głodujących braci w Judei wyłącznie od wierzących? (2 Kor. 8-9) Dlaczego nie szukał zamożnych filantropów, których nie brakowało i w tamtych czasach? Zastanówmy się nad odpowiedziami na te pytania, a zobaczymy, że Bóg objawia swą moc w naszej słabości i niemożności! (2 Kor. 12:9-10) Kiedy mamy za sobą wielu ludzi, duże pieniądze i społeczne poparcie, to po co jeszcze nam Bóg? Wtedy (sądzimy) radzimy sobie świetnie bez Niego.

Boleję nad zborami, które są prowadzone w uwielbianiu Boga przez duchowo nieodrodzonych najemnych muzyków czy karmionych wzniosłymi wywodami najemnych kaznodziei lub coraz bardziej popularnych trenerów. Poddawanie się pod duchowy wpływ nieodrodzonych ludzi nie przyniesie kościołowi duchowych korzyści. Albowiem co człowiek sieje to też będzie zbierał! Jeśli siejemy rzeczy cielesne, to takie też będą nasze plony. Jeśli zaś siejemy z Ducha, to mamy Bożą gwarancję, że będziemy zbierać duchowy błogosławiony plon.

Jeszcze spróbuję pociągnąć ten temat, tym bardziej, że zbliża się tydzień modlitw o jedność chrześcijan. Słyszy się coraz częściej o wspólnych działaniach, koncertach, konferencjach katolicko-ewangelicznych. Czy myślisz, że jedni chcą przeciągnąć drugich na swoją stronę, czy też powstaje coś zupełnie nowego, czym warto się zainteresować?

Myślę, że jedno i drugie ma miejsce. Są prawdziwi wyznawcy ekumenii, którzy wierzą, że intelektualna zgoda na wspólnie ustalone wyznanie wiary jest mocnym fundamentem, na którym można budować prawdziwą jedność chrześcijan, pomimo dramatycznych różnić w innych kwestiach. W obliczu wrogości innych religii czy ateistycznego światopoglądu, chrześcijanie różnych wyznań mają nadal wiele wspólnego. Ci, którzy uważają, że to wystarczy, aby ramię w ramię służyć Chrystusowi i głosić Jego wybrane/okrojone nauki (co do których się zgadzają) będą się jednoczyć i budować ekumeniczny Babilon.

Pan Jezus jednak wzywa Swoich uczniów do głoszenia Jego Ewangelii i czynienia uczniami wszystkich narodów nauczając ich czynić wszystko, co On przykazał! Mat. 28:18-20

Modlitwa Pana Jezusa o jedność Jego uczniów, zapisana w Ewangelii Jana 17, skupia się na Prawdzie (całej Prawdzie) oraz na duchowej jedności wynikającej z duchowego zjednoczenia z Jezusem, dzięki odrodzeniu z Jego Świętego Ducha. Bez duchowego odrodzenia i uznania autorytetu całej Prawdy objawionej w Bożym Słowie nie ma prawdziwej chrześcijańskiej jedności. Wszystko zaczyna się od prawdziwego nawrócenia do Chrystusa i odrodzenie z Jego Świętego Ducha, który wprowadza uczniów Chrystusa w poznanie Prawdy. Taka jedność pochodzi „z góry” w odróżnieniu od wytworu religijnych ludzi, którzy chcą się jednoczyć, bo w jedności siła, bo więcej razem zdziałamy, czy też to będzie lepszym świadectwem. Nie neguję szlachetnych motywów przyświecających niektórym ekumenistom, ale nie podzielam ich entuzjazmu, czytając wielokrotnie powtarzane ostrzeżenia Pisma przed duchowym odstępstwem.

Co do przeciągania innych na swoją stronę, to chyba nie trzeba komentować. Wystarczy popatrzeć na rywalizację tylko między ewangelicznymi społecznościami. Ilu pastorów zadaje sobie trud, by się dowiedzieć skąd przychodzą nowi ludzie do ich zborów i dlaczego chcą zmienić zbór? Jesteśmy stosunkowo małymi społecznościami i każdy nowy członek zboru dodaje do jego znaczenia i prestiżu. Jeśli dzięki ekumenicznym spotkaniom można pozyskać nowych słuchaczy i docelowo nowych zborowników to, w mniemaniu niektórych, warto wykazać się pewną przebiegłością. Czy sam Pan Jezus tego nie zaleca? Mat. 10:16 – wyrwany z kontekstu.


Czy masz jakieś krytyczne uwagi odnoszące się do działalności organizacji misyjnych?

Nie ważę się krytykować tych, którzy szczerze poświęcają się wielkiemu dziełu niesienia Ewangelii na krańce ziemi. To ważne zadanie Kościoła, to duchowy kompas, bez którego tracimy, wyznaczony nam przez Pana, kierunek. Jak jest napisane: O jak piękne są nogi tych, którzy opowiadają pokój, tych, którzy opowiadają dobre rzeczy!

Niestety, tak jak w innych obszarach kościelnej działalności, misje nie są wolne od skażenia, wynikającego z zaangażowania się w nie sprytnych ludzi, którzy widzą w działalności misyjnej sposób na wygodne, dostatnie życie. To z kolei, pociąga za sobą dalsze ważkie konsekwencje. Tacy ludzie zrobią wszystko, aby pozyskać jak najszybciej, jak najwięcej „nawróconych” aby wykazać się wynikami swojej owocnej pracy. To prowadzi do głoszenia „ewangelii” jak najbardziej przyjaznej odbiorcom (najczęściej spłycając lub zupełnie pomijając nauczanie o ludzkiej grzeszności i potrzeby opamiętania). To jest fałszywa ewangelia, która nie prowadzi ludzi do zbawienia, ale wywołuje tylko emocjonalne poruszenie i chwilowe nieprzemyślane decyzje. Jednak można sfotografować lub sfilmować tłumy ludzi wychodzących „do przodu aby przyjąć Jezusa” i pochwalić się wielkimi owocami przebudzenia! Z bólem serca patrzę na takie „ewangelizacje”, gdzie oszukuje się obecnych tam ludzi i sponsorów takiej działalności! Gdyby miliony Afrykańczyków, którzy rzekomo przyjęli Jezusa do swoich serc w ostatnich dziesięcioleciach wielkich ewangelizacji na tym kontynencie, faktycznie się opamiętało i narodziło na nowo, to stan kościoła w Afryce nie byłby tak opłakany jak jest. Tymczasem jest tam garstka prawdziwych chrześcijan w morzu przedziwnych odmian „chrześcijaństwa”, muzułmanów i rdzennych spirytystycznych/animistycznych religii. Można oglądać triumfalne relacje z wielkich ewangelizacji, gdzie setki tysiące ludzi rzekomo się nawraca i żyć w złudzeniu zbawionej Afryki, albo poznać fakty, aby modlić się i wspierać zdrową biblijną działalność misyjną na tym rozległym kontynencie.

Czytając o misjonarzach minionych wieków jak Hudson Taylor, William Carey, Adoniram Judson czy Amy Carmichael, odnosimy wrażenie, że ich posługa opierała się na zupełnie innych zasadach niż wielu współczesnych agencji misyjnych. Starali się oszczędnie żyć na poziomie ludzi, których starali się przyprowadzać do Chrystusa. Wielu dzisiejszych misjonarzy chce żyć w biednych krajach na poziomie europejskim czy amerykańskim, co pociąga za sobą ogromne koszty. Zamiast szkolić miejscowych wierzących i im przekazać lokalną działalność misyjną aby ruszać w nowe miejsca, wielu misjonarzy okupuje zdobyte pozycje i rozleniwia się. Kampanie gromadzenia środków na działalność niektórych organizacji misyjnych można śmiało przyrównać do kampanii wyborczych niektórych partii politycznych: składanie wielkich obietnic doczesnych i wiecznych zysków, wywieranie moralnej presji oraz wzbudzanie poczucia winy we wszystkich, którzy nie zechcą wesprzeć ich działalności.

Dzięki Bogu są dobrze działające, wierne Bogu i Jego Słowu agencje misyjne, które można polecić z czystym sumieniem i które warto wspierać. Zanim zaangażujemy się we wspieranie danej służby, upewnijmy się jak ona funkcjonuje i jak gospodaruje zbieranymi funduszami.   

Jakie błędy popełniamy w ewangelizacji indywidualnej?

Ponownie zacznę od wyrażenia mej radości z głoszenia Ewangelii zawsze i wszędzie, wszelkimi sposobami, tak długo jak jest to TA Ewangelia, nie zmodyfikowana, nie ograbiona ze swej mocy przez ludzkie domieszki czy ujęcie z niej jakiegokolwiek elementu.

Każdy chrześcijanin jest ewangelistą! Nie w sensie wykonywania kościelnej posługi, ale w sensie bycia naśladowcą Chrystusa w swoim codziennym życiu i dzielenia się z innymi dobrą nowiną o zbawieniu w Jezusie Chrystusie. Jeśli narodziliśmy się na nowo z Ducha Świętego i Jezus jest naszym Panem i Zbawicielem, to nie możemy być obojętni na los tych wszystkich, którzy giną bez Jezusa. Będziemy o Nim opowiadać i będziemy się modlić o zbawienie naszych bliskich, sąsiadów, znajomych i wszystkich innych ludzi.

To co jest powszechnym współczesnym błędem w dziele osobistej ewangelizacji, to zapominanie, że Jezus powołał swoich uczniów do BYCIA Jego świadkami – nie tylko mówienia o Nim! Mamy przede wszystkim być! To znaczy moje i twoje codzienne życie z Jezusem jest sprawą kluczową. Czy wzrastam w poznaniu Jezusa, w miłości do Jezusa, w gorliwości by Mu służyć? Jeśli tak jest, to naturalnym owocem tego będzie nasze dzielenie się z innymi Ewangelią naszym postępowaniem godnym Ewangelii i naszymi słowami pełnymi Ewangelii.

Drugim błędem jest zakładanie, że nawrócenie jest zawsze cudownie natychmiastowe. Nie mamy czasu poświęcać jednej duszy wielu lat. Chcemy szybkich efektów. Jak ich nie widzimy, to uznajemy, że zrobiliśmy swoje i nie mamy ich krwi na swoich rękach. Sądzimy, że skoro podzieliliśmy się Ewangelią raz czy dwa razy to wystarczy. Albo ktoś przyjmuje i jest zbawiony, albo niech jego krew spadnie na jego własną głowę. To brzmi brutalnie, ale obawiam się, że takie jest myślenie wielu… Czasami rzeczywiście wydaje się, że ludzie nawracają się od razu jak tysiące w dniu Pięćdziesiątnicy, czy jak Eunuch na pustyni, czy strażnik więzienia w Filipii. Nie znamy jednak całej historii tych ludzi, ale czytamy jedynie o tych przełomowych momentach w ich życiu. Ponadto Pan Jezus patrząc na wielkie żniwa ludzkich dusz powiedział do swoich uczniów, że już wcześniej inni się trudzili nad tym co oni teraz mają przywilej zbierać (Jan 4: 35-38). Naszym zadaniem jest wykonać naszą pracę na takim etapie, który Bóg nam zlecił – to może być proces siania, sadzenia, podlewania, pielęgnowania lub zbiorów. Ważne byśmy okazali się wierni w tym, do czego zostaliśmy powołani i wyposażeni.

Ponadto wielu współczesnych „ewangelistów” przypomina agentów reklamujących najlepszy produkt na rynku. Ewangelia jednak z gruntu nie jest atrakcyjna bo wymaga od człowieka porzucenia wszystkiego co ma i położenia ufności w Kimś, kogo człowiek do tej pory nie poznał. Jeśli ktoś przyjmie taką Ewangelię, to jest to cud, bo w naturalny sposób to nie ma sensu! To jest moc Ewangelii – moc Boża ku zbawieniu każdego kto wierzy! Albo wierzymy tej mocy i zwiastujemy prostą, nieprzyozdobioną, niezmodyfikowaną Ewangelię o zbawieniu w Jezusie, albo polegamy na naszym sprycie, elokwencji, sile argumentacji lub zaprezentowaniu Ewangelii w tak atrakcyjnym świetle, że każdy grzesznik wychodzi na głupca jeśli jej nie kupuje! Jeśli my komuś „sprzedamy” naszą ewangelię to nie dziwmy się, że on wkrótce znajdzie lepszą ofertę i kupi sobie kolejną. Tylko stary, szorstki krzyż Golgoty, gdzie Zbawiciel cierpiał i zmarł za nasze grzechy, jest miejscem pojednania człowieka z Bogiem! Tylko pełne oddanie się Jezusowi w posłuszeństwo jako naszemu PANU gwarantuje Jego stanie się naszym Zbawicielem! Tylko pełna Ewangelia jest Ewangelią Zbawienia.

Często głoszenie zdrowej, biblijnej nauki określane jest jako czarnowidzenie, demonizowanie, osądzanie, tłumienie ducha, gaszenie ognia, lub osłabianie zapału. Czy osobiście spotykasz się z takimi zarzutami?

Oczywiście. To odwieczna taktyka demagogów – zamiast rzeczowego dialogu, łatwiej jest zaatakować i zdyskredytować oponenta obrzucając go pejoratywnymi określeniami. Tak religijni bigoci traktowali Jana Chrzciciela, Pana Jezusa, a następnie Jego apostołów. Nie warto się tym przejmować, ale, zgodnie z poleceniem naszego Pana, wiernie Mu służyć i radować się z wielkiej nagrody w niebie. Jeśli natomiast ktoś próbuje wykazać na podstawie Pisma, gdzie popełniam błąd, lub za daleko się zapędzam, to z wdzięcznością przyjmę takie pouczenie i skoryguję swój kurs. Niestety, z przykrością obserwuję coraz bardziej obniżający się poziom prowadzenia dyskusji wśród ewangelicznych chrześcijan.   

Na koniec trochę z innej beczki: Jakie książki w ostatnich miesiącach wywarły na tobie duże wrażenie?

Szczerze mówiąc, nie pamiętam bym w ostatnich latach przeczytał jakąś książkę w całości. Ciągle brak mi czasu na czytanie od deski do deski. Przygotowując się do głoszenia kazań korzystam z wielu podręczników i komentarzy biblijnych w języku angielskim i czasami posłucham fragmentu audiobooka wykonując jakieś domowe czynności. Ogromne wrażenie robią na mnie biografie misjonarzy. Polecam każdemu serię Bohaterów Wiary wydawnictwa Pojednanie. Ponadto, w duchowym rozwoju każdego chrześcijanina, pomocnym będzie Modlitewnik Pielgrzyma uzupełniony o fragmenty Biblijne (wydawnictwo Vocatio). Od wielu lat korzystam z zawartych w nim modlitw Purytan podczas mojej osobistej rozmowy z Bogiem. Na koniec pozwolę sobie jeszcze podkreślić nadrzędną wartość Słowa Bożego. Od ponad 30 lat jestem pod wielkim wrażeniem przemieniającej życie Biblii i mam nadzieję, że do ostatnich mych dni nie utracę zachwytu nad tą skarbnicą Bożej mądrości.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Paweł Jurkowski jest pastorem Kościoła Zbawiciela w Wejherowie

http://kzwejherowo.pl/

czwartek, 15 lipca 2021

Neal Morse w Gdańsku - 2014r. - wspomnienia

Z okazji zbliżającej się „okrągłej” - siódmej rocznicy weekendu z Nealem Morsem w Gdańsku (19-20.07.2014r.), postanowiłem nieco powspominać to wyjątkowe dla mnie wydarzenie. Bodźcem do tego były trzy rozmowy, które popełniłem z trzema ciekawymi (przypadkowymi – nie przypadkowymi) osobami w ostatnim miesiącu: z Jarkiem B., Danielem K. i Aleksandrem.

A też taką iskrą rozpalającą tamte chwile była śmierć Janka dwa miesiące temu. Janek w tamtym czasie nawrócił się całym sercem do Chrystusa, a w przerwie między koncertami Neal ochrzcił go w Bałtyku.

Neala pomógł mi odkryć kilkanaście lat temu Tomek – przyjaciel, sąsiad, meloman i kolekcjoner, z którym znamy się już prawie 50 lat. Przyniósł wówczas nową płytę Transatlantic i, jak to mamy w zwyczaju, zanurzyliśmy swoje uszy w przesmacznych dźwiękach muzyki tych czterech mistrzów kucharskich, którzy rozbudzili nasz apetyt na progrock morso-pochodny na wiele lat. Gdy za chwilę przeglądałem książeczkę do płyty, zamurowało mnie. Jeden z muzyków, (wokal, klawisze, gitara akustyczna) dziękował tam swojemu pastorowi, swojemu Kościołowi oraz swojemu Zbawicielowi Jezusowi Chrystusowi. Od razu zacząłem poszukiwać i kosztować rozmaitych potraw tego nietuzinkowego specjalisty dźwiękowej sztuki kulinarnej. Tym bardziej że przecież wszystko, co tworzył po swoim nawróceniu w 2001 roku, zaprawione było znakomitym pokarmem duchowym.

Dziesięć lat temu, przypadkiem-nie przypadkiem poznałem Petera z Belgii, który czasem współpracował z Nealem. Peter kupił ode mnie przez Internet książkę „Śmierć Guru” i tak zaczęła się nasza znajomość (z Peterem i jego przemiłą żoną - Gosią), która trwa do dziś. Samo wydarzenie i jak do niego doszło, opisane jest w recenzji redaktora Artura Chachlowskiego, którą udostępniam poniżej. Zamieszczam także wywiad z Nealem będący efektem wspólnej pracy red. Mariusza Danielaka i red. Romana Walczaka, którzy to rozmawiali z naszym muzykiem przed koncertem w Poznańskiej Arenie, a ja w tym czasie i w tym samym miejscu rozmyślałem – jak by można było takiego gościa sprowadzić do Gdańska? Moje marzenie o rozmowie z Nealem spełniło się trzy lata później po koncercie Neal Morse Band w Opolu, na który wybrałem się z synem i przyjaciółmi. 

O mały włos mogło nie dojść do tego spotkania. Na zapleczu czekało chyba kilkadziesiąt osób, które chciały pogadać, wziąć autograf, zrobić sobie fotkę ze sławnymi muzykami. Muzycy długo nie wychodzili. Ludzie zaczęli się niecierpliwić i stopniowo opuszczali kuluary opolskiej filharmonii. Gdy już został tylko tuzin fanów zacząłem tracić nadzieję, że w ogóle zespół tu jeszcze jest. Było bardzo późno (chyba po północy) i byliśmy bardzo, bardzo głodni. Zdecydowaliśmy z przyjaciółmi, że pójdziemy gdzieś na pizzę i szybko wrócimy. Jednak w ostatniej chwili postanowiłem oszczędzić sobie tej „miski soczewicy”, bo okazja mogłaby się już nie powtórzyć (choćbym zabiegał o nią ze łzami w oczach 😏). Gdy oni poszli, za parę chwil wychodzi Neal, a Peter prowadzi go do mojego stolika. Siedzimy naprzeciw siebie. Próbuję moją słabą angielszczyzną przedstawić się i chwilę rozmawiamy. Reszta to historia. 

Gdy już został ustalony termin wydarzenia i bilet zabukowany, zaczął się trzymiesięczny okres przygotowań, który okazał się mieszanką stresu, nerwów, modlitwy, ekscytacji oraz fizycznej i psychicznej aktywności wielu ludzi. Nadszedł czas koncertu, którego fragmenty można obejrzeć tutaj:

Dodam tylko, że po każdym z trzech koncertów Neal pomagał sprzątać, zwijać kabelki, przenosić sprzęty.

Za to, co się wydarzyło chciałbym przede wszystkim podziękować Jezusowi. Bo Jego prowadzenie i obecność była cały czas odczuwana. Dziękuję też mojemu kościołowi za wsparcie (modlitewne i finansowe) i mojemu pastorowi Marianowi za otwartość, czujność i mądrość.

Dziękuję muzykom za chęci, poświęcony czas i poważne podejście. Noemi za piękny głos i poczucie humoru, Adamowi za wszechogarniający umysł i basy, Natanowi za wirtuozerię i baterię 😉, Peterowi i Gosi za muzykowanie i opowieści. Łukaszowi (fb -Śmiały) za support, w tym dwa utwory RAPowe z żywymi instrumentami.

Za tłumaczenie na koncertach: Eli i Krzysztofowi. Za przetłumaczenie tekstów wyświetlanych: Eli, Iwonie, Gosi. Dziękuję za pomoc sprzętową Adamowi, Bartkowi K., Andrzejowi W., za obsługę sprzętów: mojemu synowi Mateuszowi oraz Gabrielowi. Za pożyczenie gitary Nealowi - Danielowi. Za obsługę stoiska: mojej córce Jaśminie i jej przyjaciółce Alinie. Za kilogramy profesjonalnych zdjęć (kilka tu zamieszczam) – Tomkowi B. Za projekt plakatów, zaproszeń i okładek dvd/BluRay – Mariuszowi B. Za przenocowanie i serdeczne ugoszczenie Neala – Andrzejowi i Grażynce. Za „ochronę” i ciepłe słowa – Zdzisiowi i Adamowi.


Dziękuję za wymianę maili z wieloma osobami, które nie mogły być i z tymi którzy żałują, że nic nie wiedzieli. Dziękuję Markowi i Maćkowi z Inowrocławia za ich serca tętniące muzyką.

Wielkie podziękowania za promocję dvd/Blu-Raya oraz bogatą recenzję tegoż wydarzenia na antenie audycji mlwz oraz na stronie www.mlwz.pl redaktorowi o uśmiechniętej, ciepłej i magicznej barwie głosu i przesympatycznym usposobieniu – Arturowi Chachlowskiemu.

SDG, Piotr Aftanas

Fragment wspomnianej audycji:







Neal Morse - Świadectwo życia - koncert w Gdańsku 
DVD/Blu-Ray

Artur Chachlowski, 28.10.2015


Jakże inny to koncert od opisywanego niedawno na naszych łamach albumu „Morsefest! 2014”. Tam przepych, rozmach i mnóstwo ludzi na ogromnej scenie, a tu bardzo osobisty, kameralny, właściwie ‘one man show’. No, ale taki jest Neal Morse – artysta, który jest w stanie zapełnić największe sale koncertowe i stadiony, ale niewzbraniający się wcale przed występowaniem na małych scenach i salkach, w których za dach i ściany robią brezentowe płótna namiotu. Tu i tu jest w stanie wykreować intymną atmosferę. Jest także w stanie zagrać i zaśpiewać tak, że na skórze momentalnie pojawiają się ciarki. Taki jest Neal Morse. Ale to akurat nikogo ze stałych Czytelników naszego portalu nie powinno dziwić.

Dziwić może co innego. Koncert nagrany w Polsce? W Trójmieście? Jakże to? Przecież Neal występował w naszym kraju ledwie kilka razy – raz z Transatlantykiem w Poznaniu, dwukrotnie (w Krakowie i Opolu) ze swoim solowym zespołem, a także lata temu w Warszawie z zespołem Erica Burdona. Ale że sam, z gitarą i niewielkim keyboardem?! Tak. Taki koncert (choć tak naprawdę, to wcale nie był koncert. Lepiej byłoby powiedzieć: ‘spotkanie ze słuchaczami’) miał miejsce. I to nawet trzykrotnie. Kiedy? W trakcie dwóch dni, 19 i 20 lipca 2014 roku w siedzibie Centrum Chrześcijańskiego Nowe Życie w Gdańsku, tuż przy Dworze Olszynka.

Jak doszło do tego wydarzenia? Sprawcą całego przedsięwzięcia był wielki fan twórczości Neal Morse’a, Piotr Aftanas. Opowiada on o tym tak: „Gdy dowiedziałem się o koncercie Neal Morse Band na DrumFest w Opolu we wrześniu 2013r. od razu zdecydowałem, że będę chciał zamienić z Nealem choć kilka słów, tym bardziej, że nie wykorzystałem okazji podczas koncertu Transatlantic w 2010 w Poznaniu. Jako chrześcijanin interesuję się duchową stroną twórczości innych muzyków rockowych, jak Alice Cooper, Peter Gee, Brian Head Welh czy Joanne Hogg. Dzięki pomocy Petera D. z Belgii, a który przyjaźni się z Nealem, udało mi się po długim oczekiwaniu po opolskim koncercie spotkać się z Nealem i w krótkiej rozmowie stwierdziłem, że mam takie marzenie, aby zagrał kiedyś w siedzibie naszej wspólnoty zielonoświątkowej w Gdańsku. Co człowiek o takiej sławie mógłby odpowiedzieć na takie zaproszenie od jakiegoś zwykłego fana? Bardzo mnie zaskoczył, gdy powiedział: ’OK, módlmy się o to’. Więc się modliliśmy i byliśmy w kontakcie mailowym. No i pół roku później otrzymałem informację, żebym kupił mu bilet z Frankfurtu do Gdańska w lipcu 2014r. Akurat będą z Transatlantikiem na Prog Festival w Loreley. Bilet powrotny do USA był już z funduszów Transatlantic. Kupiłem bilet i zrobiłem w kościele multimedialną prezentację naszego gościa oraz zaproponowałem, że kto chce może się dorzucić do organizacji tej imprezy. Zgłosiło się wiele osób do pomocy fizycznej i finansowej. Dwudniowy pobyt Neala w Gdańsku obfitował w wiele atrakcji, w tym trzy publiczne tzw. eventy. Na pewno było to wielkie wydarzenie artystyczno-duchowe”. 


Przyznacie, że to niesamowita opowieść. Niemal jak z bajki. Albo jak głęboko skrywane marzenie, które spełnia się w przecudowny sposób. Neal Morse zgodził się, aby jego gdańskie występy zostały wydane na 2DVD i 2Blu-ray. No i oto jest. Album „Koncert w Gdańsku” wydany jest w pełni profesjonalnie, acz domowym sposobem. Dzięki niemu możemy obserwować Neala Morse’a w całej jego duchowej okazałości. Jest naturalny, prawdziwy i przekonywujący. Jak zawsze zresztą. I jego występy (a na płycie znajdujemy w sumie aż trzy spotkania Neala z ludźmi, którzy przyszli, by modlić się razem z nim: w sobotni wieczór, w niedzielny poranek i w niedzielny wieczór). I taki jest też zapis tych spotkań. Naturalny i prawdziwy. Bez dogrywek, bez retuszów, bez technicznych sztuczek w postprodukcji. Jest trochę fałszów, nierówności, dźwięk nie jest miksowany z konsolety, wkradło się też kilka chochlików video. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest fakt, iż mamy możliwość obejrzenia z bliska (z bardzo bliska!) w sumie kilka godzin niezwykłego religijnego misterium, w trakcie którego Morse swoją muzyką chwali imię Pana i głosi dobrą nowinę. Daje swoje Świadectwo. Świadectwo o swoim dochodzeniu od ateizmu do Boga. Czyta fragmenty Biblii, mówi o wierze, o nieskończonej Boskiej miłości, o sobie, o rodzinie, o tym jak stawał się lepszym człowiekiem, wreszcie o ofiarowaniu swego życia Jezusowi Chrystusowi. Czyni to całym sercem.  I są to bardzo wzruszające opowieści. Jak na przykład ta o uzdrowieniu ciężko chorej córki Jaydy, która urodziła się z poważną wadą serca. Bardzo emocjonalna to historia. Chusteczki same idą w ruch. Słowa Neala tłumaczone są a vista przez Krzysztofa Wójcika i Elżbietę Wojciszke.

Jednak Neal przemawia nie tylko głosem, ale przede wszystkim muzyką. Program spotkań wypełniają przede wszystkim piosenki z jego albumów wydanych w serii „Worship Sessions”. Ale nie brakuje też bardziej znanych utworów. Jest transatlantykowy „We All Need Some Light”, jest spocksbeardowy „Open Wide The Flood Gates”, są jego solowe utwory „Sing It High”, „I Am Willing”, „It’s For You”, „Jayda”, jest także miejsce na coś bardzo klasycznego - „Amazing Grace”. Słucha się tego i ogląda wręcz wybornie. 

Przez większość czasu Neal jest sam na scenie, cudownie opowiada, nie tylko o Bogu, sypie anegdotami (polecam tą o grupie IQ), a kilkakrotnie wspomaga go zespół towarzyszących mu polskich (!) muzyków w składzie: Noemi Kosętka (wokal), Natan Kosętka (skrzypce), Peter Domański (gitara), Adam Kuprianow (bas) oraz sprawca całego przedsięwzięcia, Piotr Aftanas na perkusji. Przez chwilę („Worship Medley”) to oni dochodzą do głównego głosu i wykonują wiązankę polskich pieśni religijnych. Akompaniuje im nie kto inny, a sam… Neal Morse. A przecież nie było łatwo zagrać, gdyż praktycznie spotkali się ze sobą po raz pierwszy na scenie w Gdańsku. Piotr Aftanas: „Neal dał nam tytuły kilku utworów tydzień przed koncertem, więc sobie ćwiczyliśmy. Dostaliśmy też info o różnych tonacjach, więc Adam musiał mieć dwa basy różnie nastrojone, ale jak to z Nealem bywa – nic z góry nie było ustalone – całkowita improwizacja. Na przykład ćwiczyliśmy długo ‘Shine’ – a nie zagraliśmy go, a wiele utworów w ogóle nie ćwiczyliśmy, a były. „It’s For You” w ogóle miało nie być, ale basista podpowiedział ten tytuł Nealowi, gdy pytał co na koniec zagrać”. Przez cały czas podczas wszystkich spotkań czuć wspaniałego ducha, który panuje między sceną a publicznością. A wszystko to dzięki niezwykłemu talentowi oraz duchowej charyzmie naszego bohatera. Jak sam mówi o sobie ze sceny: „ja, taki mały człowiek, tylko tak potrafię czcić wszechmocnego Pana”. Niby mały, a wielki z niego człowiek…

Koncert ma wartość nie tylko wspomnieniową, ale i na pewno duchową. Warto wiedzieć, że Neal zgodził się na rozpowszechnianie tego albumu wśród przyjaciół jego muzyki. Więc gdyby ktoś chciał wejść w posiadanie tego wyjątkowego albumu polecam kontakt z Piotrem Aftanasem piter.a (at) o2.pl. Warto nabyć to wydawnictwo. Tym bardziej, że wszystkie dochody ze sprzedaży gromadzone są po to, by sfinansować wydanie polskiej wersji autobiograficznej książki Neala pt. „Testimony”. Aktualnie jest ona w tłumaczeniu.


O trąbie powietrznej, karierze solowej i woli Pana 

– wywiad z Nealem Morsem

Wywiad jest efektem wspólnej pracy Mariusza Danielaka i Romana Walczaka (ArtRock), 11.05.2010r.


AR: Jak się masz, Neal?

Neal Morse: Świetnie. A ty jak tam? (śmiech)

AR: Również świetnie, dziękuję. Wiele koncertów The Whirld Tour już za tobą. Jak je oceniasz?

NM: Stary… To jeden z najważniejszych momentów mojego życia. Jest po prostu wspaniale. Jestem bardzo wdzięczny za to, że mogę grać tę naprawdę potężną muzykę z tymi ludźmi, czuć obecność Boga i… za naprawdę fantastyczną widownię.

AR: To nie jest twoja pierwsza wizyta w Polsce. Byłeś w Warszawie w 1998 roku z Eric Burdon’s I Band…

NM: Łaaaał! Stary, odrobiłeś pracę domową! (śmiech)

AR: No oczywiście! (śmiech)

NM: Tego dnia mój lot został odwołany. Przyjechałem do Warszawy chyba na pół godziny przed nagrywaniem programu telewizyjnego. Pamiętam, że dotarłem na koncert w swoich spoconych slipach i od razu na scenę. (śmiech)


AR: Więc powracasz do Polski po 12 latach. Lubisz nasz kraj?

NM: Niewiele widziałem Polski. Ostatni raz przyleciałem na koncert do Warszawy, spędziłem noc w hotelu i odleciałem. Dzisiaj spałem w autobusie i obudziłem się tutaj. (śmiech) Więc nie widziałem wiele, ale bardzo lubię ludzi, których tutaj spotykam.

AR: Jesteś osobą głęboko religijną. Wierze poświęcasz jeden z nurtów swojej solowej twórczości wydając regularnie płyty chwalące Boga. Doskonale pewnie wiesz, że Polska jest krajem, w którym ponad 90 % społeczeństwa jest katolikami. Myślisz, że ma to jakieś znaczenie w postrzeganiu Twojej twórczości w moim kraju?

NM: Nie. Myślę, że moja muzyka i przesłanie są uniwersalne i każdy może przeżywać ją tak samo.

AR: Odszedłeś ze Spock’s Beard, aby poświęcić się karierze solowej, także tej dotyczącej wątków, o które pytałem. Jednak do rockowego Transatlantic powróciłeś! Dlaczego?


NM: Dla mnie to kwestia woli Pana. Nie opuściłem Spock’s Beard, żeby zająć się solową karierą. Opuściłem Spock’s Beard, ponieważ poczułem, że Bóg tego ode mnie chce. I nie wiedziałem co będę robił później. Może Dowoził pizzę? Poddałem się zupełnie. Znalazłem w takim miejscu w moim życiu, kiedy powiedziałem sobie: „jestem gotów poświęcić to wszystko”. I zrobiłem to. Nie rozumiałem tego. Nie zawsze rozumiesz do czego Bóg ciebie wzywa, po prostu wiesz, że wzywa. Nie wiesz co jest po drugiej stronie. W każdym razie tak to się stało. Nie mam żadnego reflektora, który oświetlałby moją przyszłość. Mam po prostu światełko, które pokazuje mi kolejny krok. Tak było z nagrywaniem „The Whirlwind” z Transatlantic. Modliłem się o to. Teraz czuję, że to właśnie miał być ten krok. Cały czas szukam kolejnych. Nawet teraz, podczas tej trasy, modlę się: „Panie! Co mam robić dalej?”. Potrzebuję odrobiny planowania. Kiedy mam wydać płytę w czerwcu, a jest maj, muszę wiedzieć jaka ona będzie. Kilka lat temu pytałem tak samo i spotkałem wiele osób, które nakierowały mnie na to, żebym znów zaczął pracować z Transatlantic. Tak jakby Bóg przemawiał do mnie przez innych ludzi. Wtedy zrozumiałem, że to właśnie Transatlantic jest tym kolejnym krokiem.

AR: Mam wrażenie, że gdy tworzyliście Transatlantic, mieliście zamiar przede wszystkim dobrze się bawić swoją ukochaną muzyką, muzycznymi fascynacjami. Świadczy o tym choćby album koncertowy „Live In America”, zarejestrowany w klubach Wschodniego Wybrzeża, raczej w kameralnej atmosferze. Myślałeś, że kiedyś będziecie grać tak wielkie spektakularne koncerty, jak choćby ten, planowany dziś w poznańskiej Arenie?

NM: W sumie to nie. Kiedy rozpoczynaliśmy Transatlantic Mike był już popularny. Myślałem, że jeżeli będziemy mieli chociaż połowę publiki Dream Theater, to będziemy całkiem nieźli. Nie wiedziałem zupełnie co się stanie. Cieszę się, że jest jak jest.

AR: „The Whirlwind” to bezwzględnie wasza najlepsza, najbardziej dopracowana płyta. Zachwyca bogactwem aranżacji i melodii. Jestem przekonany, że zgadzasz się ze mną (śmiech)! Ale poważnie, zawsze tworzyliście długie kawałki, tym razem jednak poszliście na całość! Jeden numer na całą płytę! Nie baliście się, że współczesny „empetrójkowy” słuchacz nie wytrwa, znudzi się tą kompozycją i porzuci w połowie?

NM: Nie myślimy o takich rzeczach. Podążamy za naszą muzyką i przekazujemy, co chcemy. To był pomysł Mike’a (Portnoya – przyp. redakcji). Trochę narzekał na moje pomysły, które rozwijałem na moich albumach, na przykład na „Testimony”. Odwalił kawał dobrej roboty. Słuchałem „Testimony” na iPodzie i po prostu tam nie brzmią dobrze. Na pewno trzeba brać pod uwagę mp3 i iPody, ale nie podczas tworzenia muzyki.

AR: Rozumiem. Chciałby jeszcze poprosić ciebie o kilka słów na temat warstwy lirycznej płyty. Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że to album o szukaniu spokoju w otaczającej nas nerwowej rzeczywistości. Takiego spokoju, który ponoć jest… w sercu rozszalałej trąby powietrznej (The Whirlwind).

NM: Taaak! (śmiech) To o poszukiwaniu Boga w środku tego całego zgiełku… w naszych życiach i naszym świecie. O tym, że możemy odnaleźć spokój. Nie zawsze zrozumiemy co się dzieje. Biblia mówi, że „Bóg przemawia przez trąbę powietrzną”. Więc słuchajmy.

AR: Kolejne zapisane pytanie mam takie… „Niedawno opublikowałeś swój potrójny koncertowy album „So Many Roads”. Skończy się trasa z Transatlantic i…? Kolejna płyta? Masz już jakieś pomysły na nową muzykę? Jakie masz plany teraz?” …Ale z tego, co mi mówiłeś, domyślam się, że jeszcze nie wiesz…

NM: Zgadza się, nie wiem. Modlę się o przyszłość i ciągle szukam odpowiedzi. (śmiech) Bo znów czuję, że muszę coś powiedzieć. Kiedy coś wprawiasz w ruch, to zwykle potrzeba około roku, żeby to się pojawiło w sklepie, itd. Wiesz, ten cały proces produkcji, dystrybucji… Więc nie wiem. Szukam.

AR: To sprawia, że czujesz się wolny?

NM: To kwestia zaufania Bogu. Rzucić wszystko i pójść za Nim. I to faktycznie jest wolność.

AR: Neal, dziękuję Ci za wywiad.

Tutaj recenzja Mariusza Danielaka koncertu Transatlantic w 2010 roku: